Moja historia
Autor: Jakub Bednarczyk
Wiele ludzi ma to szczęście, że rodzi się w stu procentach zdrowym. Jednak zdarzają się tacy, co od razu umierają bądź coś w ich organizmie nie działa tak jak powinno. Robi się wtedy setki badań, by wykryć wady. Niektóre są tak wielkie, że dają o sobie znać od pierwszego oddechu. Inne zaś trudne do wykrycia dla średniego lekarza.
Tak było w moim wypadku. Wadę serca miałem od urodzenia, ale wykryto ją dopiero po 15 latach życia. Ubytek międzyprzedsionkowy - tak stwierdzała moja lekarka po badaniu EKG i Echo.
Żyłem tyle lat, nie mając świadomości o wadzie serca. Uprawiałem sporty, ćwiczyłem na siłowni, robiłem wszystko to, co moi rówieśnicy. Choroba nie dawała żadnych objawów, nawet tych najmniejszych. Brałem życie chwilą, nie wiedząc, że tam w środku coś jest nie tak.
Choroba dała o sobie znać w 2011 roku. Podczas wycieczki klasowej zasłabłem na dyskotece. Zrobiło mi się słabo, a moje nogi odmawiały posłuszeństwa, można powiedzieć podcięło mi je. Musiałem wtedy trochę odpocząć, trochę przystopować. Jeżeli coś kłuje w klatce piersiowej, nie należy tego bagatelizować. Trzeba szybko iść do lekarza, aby się zbadać. Wykonać EKG i Echo serca.
- Cichy szmer. Dla słabego lekarskiego ucha nie do wykrycia. Nie rozumiem, dlaczego lekarze nie wysłuchali Cię dokładnie przy urodzeniu. W skali od 1 do 10 ten szmer może otrzymać co najwyżej 2. Jest po prostu cichutki, ale co nie znaczy, że nie można go wykryć. […] Echo pokazało dokładnie, że masz ubytek międzyprzedsionkowy. Można go wyleczyć tylko operacyjnie.
Ile myśli przeszło mi wtedy przez głowę. Szpital? Operacja? Wada? Dobrze dla mojego zdrowia, że ktoś to zdołał wykryć. Człowiek nie jest idealny i popełnia błędy. W każdym fachu można popełnić błąd, ale nigdy nie można odstawić fuszerki. Trzeba zbadać coś bardzo dokładnie, by wyciągnąć odpowiedni wniosek. Było mi trochę smutno, bo już powoli wyobrażałem sobie cały proces leczenia.
Szpital w Prokocimiu, to tam wylądowałem po raz pierwszy w listopadzie 2011. Cały tydzień w szpitalu. Za oknem ponuro i szaro. Żyć się nie chce. Najgorsze dla mnie były momenty, gdy przekłuwali mi żyły, aby założyć wenflon i pobieranie krwi. Czułem się wtedy, jakbym im dawał cząstkę sobie. Leżałem, a często przy mnie była mama, która przeżyła to wszystko gorzej ode mnie. Powtarzałem wciąż i wciąż, że będzie dobrze i dam radę przeżyć to wszystko. Mieli mi zrobić badanie. Przełykowe echo serca. Podali mi znieczulenie, głupiego jaśka. Chcieli wprowadzić sondę przez gardło. Niestety, nie udało się. Nie byłem wstanie połknąć sondy, gdyż jak mi ją wkładali, krztusiłem się. Gardło bolało mnie potem kilka dni, a badanie i tak się nie powiodło…
- Nie ma mowy, masz się, Kuba, oszczędzać. Żadnej siłowni, żadnych sportów wyczynowych. Spacery, książki i spokój. Tym się teraz na razie musisz zająć – powiedziała do mnie lekarka, gdy dawała mi wypis.
Że niby co? Ograniczyć całe moje życie? Nie wyobrażałem sobie tego. Ciężko się żyje, gdy nie da się robić tego, co się naprawdę kocha. Doceniamy wartości, rzeczy, gdy powoli zaczynamy je tracić…
20 marca 2012
- Tak, pan już przyjęty na oddział. Pójdzie pan za tą panią.
Drugi raz w murach Szpitala Dziecięcego w Krakowie. Inna atmosfera. Słońce za oknem, tłumy studentów czekających na swoje pierwsze obchody. Trafiłem do tej samej sali co w zeszłym roku. Znałem już połowę personelu lekarskiego i czułem się trochę lepiej. Obok mojego łóżka leżał chłopak, który był rok młodszy ode mnie. Cierpiał bardziej niż niejeden dorosły. Potrzebował czegoś więcej, niż zwykła operacja na serce. On potrzebował nowego… serca. Widziałem codziennie jego uśmiech, codziennie z nim rozmawiałem. Byłem pod wrażeniem jego siły i wytrwałości. To był jego 3 miesiąc w szpitalu. Najgorszy był widok tych małych dzieci, które cierpiały, płakały, ale walczyły o każdy dzień życia. Sercowcy, tak nazywała nas jedna z młodych pielęgniarek. Niektórzy widzieli małe dzieci w telewizji, jak leżą w szpitalach i są podłączone do tysiąca kabli i kroplówek. Ja widziałem to osobiście, na własne oczy. Cierpienie, ból i płacz - te emocje najczęściej towarzyszyły tym dzieciom. Aż łzy poleciały czasem po policzku, jak można było widzieć, gdy choć na minutkę na ich twarzy zagościł uśmiech. Najgorsze miejsce świata to szpital dziecięcy. Ich rówieśnicy biegają cieszą się życiem, a oni… Oni o nie walczą za każdym razem. Miałem okazję porozmawiać z kilkoma rodzicami, jak oni to znoszą. Od jednej pani usłyszałem takie słowa:
- Wiesz, młody jak siedzi się tu już kilka tygodni, to idzie się przyzwyczaić. Początki były ciężkie. Godziny dłużyły się w nieskończoność. Ciągle czekaliśmy na jakieś wieści. Czy badania są w porządku, czy dostaniemy nowe leki. Teraz to mam wpisane w codzienność. Bo mój synek to wszystko, co mam. Nie chcę go stracić na zawsze...
Byłem wyjątkowym przypadkiem. Tak mówili o mnie lekarze. Wada bez jakichkolwiek objawów i bardzo cichy szmer. Może dlatego studentów koło mnie codziennie była masa. Polskich i nawet tych z zagranicy. Kiedy studentki badały mnie, osłuchując moją klatkę, słyszałem często - „ Ja nic nie słyszę.” Wada naprawdę ciężka do wykrycia. Muszą się jeszcze bardzo dużo nauczyć, by leczyć na wysokim poziomie.
Dzień zabiegu
Nie stresowałem się bardzo, bo wiedziałem, że i tak mnie uśpią. Zabieg miał być prosty. Nacięcie na pachwinie i wprowadzenie sondy z parasolką zamykającą ubytek. Pół godziny i koniec roboty. W moim przypadku to był dopiero początek…
Gdy się obudziłem, pielęgniarka powiedziała do mnie:
- No, niestety, nie udało się zamknąć ubytku. Ale nie martw się, wszystko będzie dobrze.
W tym momencie przypomniałem sobie słowa lekarza: „ Jeśli się nie uda w ten sposób, to spróbujemy w inny […] Rozetniemy Ci klatę i zszyjemy ubytek. Ale mam nadzieję, że się obejdzie…"
No, jednak się nie obejdzie. Kolejne sto myśli na minutę. Ale dlaczego się nie udało? Ile jeszcze mam czekać?
- W poniedziałek będzie miał pan operację na otwartym sercu, wszystko zaplanowanie, nie wypisujemy.
Ulga. Myślałem, że będę musiał czekać kolejne kilka miesięcy, jednak udało się zorganizować operację wcześniej. Byłem zadowolony, powtarzałem wciąż, że wytrwam i dam radę, bo wiem, że wiara czyni cuda. Dużo myślałem o tej operacji. Cały weekend na nią czekałem. W niedzielę wieczorem już powoli szykowali mnie do zabiegu. Pierwsza kroplówka, po niej druga. I tak zleciała cała, ostatnia noc na oddziale. Jadąc wózkiem na blok operacyjny, poczułem tremę i stres. Byłem spokojny, choć moja głowa roiła miliony myśli. Każda operacja niesie ze sobą ryzyko, szczególnie ta na otwartym sercu. Gdy już byłem na stole, usłyszałem z ust pani anestezjolog – „ Dobranoc” i po kilku sekundach zasnąłem.
Przebudziłem się po kilkunastu godzinach snu. Leżałem na oddziale intensywnej terapii. Klatka mnie trochę bolała. Przez cały mostek przebiegał długi plaster, trochę zakrwawiony. Podszedł do mnie lekarz i wszystko mi opowiedział.
- Operacja przebiegła bez komplikacji. Najważniejsze są teraz te 24 godzinny. Jeśli nic nie będzie się dziać, to już możesz być spokojny. Rozcięliśmy Ci klatkę, połamaliśmy mostek i dostaliśmy się do serca. Ubytek miał 2,4 cm. Było dość duży, ale udało się nam z nim poradzić. Zszyliśmy Cię, a potem wylądowałeś tutaj. Operacja miała trwać planowane 3 godzinny, ale jednak z racji tego, że mięśni trochę było, przeciągnęła się ona do 5 godzin.
Doceniłem wysiłki lekarzy. Tyle godzin przy stole i zrobili wszystko perfekcyjnie. Podawali mi co kilka godzin morfinę, aby klatka nie bolała. Ból był znośny, bo malutki. Nie przejmowałem się niczym, nawet płaczącymi noworodkami na oddziale. Wkoło kręciło się mnóstwo młodych, zgrabnych pielęgniarek. No, nie powiem, było na czym oko zawiesić. Dzieci nie dawały mi spokoju w nocy. Płakały non stop. Jak jedno cichło, drugie zaczynało płakać i tak na zmianę. Przenieśli mnie potem na kolejny oiom. Powiedzieli, że będę miał tam lepiej i trochę ciszej. Zapomnieli chyba dodać, że tam też są noworodki po operacjach na serce. Kolejne nieprzespane noce. Z pielęgniarkami sobie przynajmniej trochę porozmawiałem. Najbardziej do gustu przypadła mi pielęgniarka Maja. Zawsze, gdy miała chwilkę, siadała przy moim łóżku i rozmawiała ze mną. Miała około 27 lat, a rozumiałem ją doskonale w każdym aspekcie. Chciałem się zobaczyć w lustrze, jak ja w ogóle wyglądam. Zaprowadziła mnie do łazienki. Stanąłem przed lustrem i oczom nie wierzyłem. Wielki plaster na klacie, mięśni w ogóle nie było widać, jakby się zapadły. Przypomniałem sobie wszystkie wydarzenia ostatnich dni. Prawie miałem łzy w oczach. Byłem taki zmarnowany tym wszystkim. Moje ręce nie były w najlepszym stanie. Miałem aż 6 kłuć na wenflon. Bolały mnie potem kilka godzin. Nie mogłem się nawet umyć cały, aby nie zlać wenflonów i plastra. Ostatni obchód i mogłem w końcu wyjść. Na oddziale intensywnej terapii spędziłem 5 dni i doszedłem trochę do formy. Wszędzie dobrze, ale w domu można najlepiej naładować baterię. Lekarz powiedział mi co i jak:
- 5 miesięcy bez sportu. Spacery i odpoczywać dużo. Nie przemęczaj się. Do aktywności fizycznej możesz wrócić dopiero we wrześniu.
Wróciłem trochę wcześniej, bo w lipcu. Doszedłem do formy. Przez te miesiące żyłem takim innym życiem. Jakby nie w moim stylu. Jednak musiałem przystopować, bo operacja choć prosta, była poważna.
Jak w książkach i filmach moja historia również ma dobre zakończenie. Wszystko się udało. Żyję teraz jak zdrowy człowiek. Bez kłucia serca czy chwili zasłabnięcia. Czerpię z życia, ile się da. Pamiętajcie, zdrowie najważniejsze. Badajcie się, to nic nie boli. Nie bójcie się, gdy coś wykryją. Im wcześniej wykryją, tym lepiej dla waszego zdrowia bądź nawet życia!
Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz