29 grudnia 2020

Problem z erekcją ma w Polsce 1,5 mln mężczyzn!

Jeśli zdarzy ci się problem ze wzwodem, nie wpadaj w panikę. Raz na jakiś czas zdarza się nawet najlepszym. Jeżeli natomiast masz z tym kłopot w 75% przypadków i trwa to już niepokojąco długo, warto udać się do specjalisty, zdiagnozować przyczynę i podjąć odpowiednie leczenie.

Problemy z potencją i zaburzenia erekcji mogą wynikać z wielu różnych przyczyn, które zależne są między innymi od wieku mężczyzny. Zaburzenia potencji u bardzo młodych osób mają często zupełnie inne podłoże niż zaburzenia tego typu u starszych mężczyzn. Co to może być i jak sobie z tym radzić?

Problem z erekcją u młodych mężczyzn

Kłopoty ze wzwodem to czasami problem nawet młodych ludzi. Jeśli 20-latkowi nie udaje się co czwarty stosunek, powinien on zgłosić się do lekarza. Najczęstszym powodem takiego stanu rzeczy jest depresja, nerwica, uzależnienie, stosowanie sterydowych środków dopingujących. Może to być oczywiście także zwykły stres, jednak dobrze jest przyjrzeć się temu dokładniej. Zaburzenia wzwodu lub spadek libido w tym wieku leczy się metodami naturalnymi opartymi na zdrowym i aktywnym trybie życia (sport, odpowiednia – dodająca energii - dieta, odstawienie używek, dbałość o wygląd i dobre samopoczucie). Wszystko to można wzbogacić dodatkowo o zioła (żeńszeń, miłorząb, lubczyk) i naturalną suplementację (aminokwasy, cynk, selen), co wspomoże leczenie problemów z erekcją.

Problem z erekcją u 30- i 40-latka

Co trzeci mężczyzna przed czterdziestką wie, co znaczy seksualna niemoc, ponieważ jest to taki okres w jego życiu, w którym najbardziej narażeni jesteśmy na silne i negatywne działanie stresu – w pracy, w domu, w życiu osobistym. W tym czasie zwykle wiele się dzieje na polu zawodowym – robimy oszałamiającą karierę, zyskując coraz większą odpowiedzialność albo wręcz przeciwnie – tracimy pracę. Jest to również okres, w którym często rozpadają się małżeństwa i / lub mamy kłopoty z dziećmi czy finansowe. Każde z tych zdarzeń (awans, utrata zatrudnienia, rozwód etc.) są niezwykle stresogenne, a to nie pozostaje bez wpływu na nasze zdrowie psychiczne, co z kolei – w prostej linii - przekłada się na problemy w życiu intymnym. Kiedy więc mężczyzna, licząc na rozładowanie swojego stresu, próbuje uprawiać seks i pojawia się w tym momencie u niego problem z erekcją, frustracja narasta. Próbuje jeszcze raz… i znowu… i kolejny… za każdym razem jest tylko gorzej. Nie pomagają afrodyzjaki ani wymyślne gadżety natury erotycznej. Stres zaburza prawidłowe funkcjonowanie układu nerwowego, dochodzi do zaburzeń w psychice, obniżenia libido i niekorzystnych zmian w neuroprzekaźnictwie oraz gospodarce hormonalnej. W takiej sytuacji w/w naturalne metody mogą nie być wystarczające, dlatego konieczna jest konsultacja specjalisty. Pomocna (nawet niezbędna) okazuje się też w wielu wypadkach psychoterapia.

Problem z erekcją u mężczyzn starszych

Mniej więcej 50% panów w wieku 40 – 70 lat skarży się na kłopoty z erekcją. W najstarszej grupie mężczyzn cierpiącej na zaburzenia wzwodu, dominującą ich przyczyną są problemy z ciałem, a nie psychiką. W 75% przypadków niemoc seksualna jest skutkiem ubocznym choroby. Mowa tu między innymi o cukrzycy, niewydolności wątroby, krążenia, różnorodnych problemach neurologicznych, a także o nowotworach gruczołu krokowego, na które stosunkowo często cierpią mężczyźni w starszym wieku. Nie bez znaczenia pozostają również przechodzone zabiegi operacyjne, przyjmowane leki oraz oczywiście tryb życia. W przypadku osób starszych problem z erekcją leczy się głównie farmakologicznie.

*             *             *

Wedle badań przeprowadzonych w Polsce w latach 2005 – 2007, szacuje się, że problem z erekcją ma ok. 1,5 mln mężczyzn. Większość z nich wstydzi się o tym mówić i nie korzysta z pomocy specjalistów.

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Kwas ortofosforowy - sposób Coca-Coli w walce z alergią.

Koncern Coca-Cola od wielu dekad pracuje nad polepszaniem swoich produktów. Choć pełny skład produktu od lat pozostaje w ścisłej tajemnicy, naukowcy nie osiadają na laurach i nieustannie pracują nad polepszeniem jego jakości i dodają nowe składniki, na przykład kwas ortofosforowy.

Coca-Cola to chyba najbardziej rozpoznawalny napój bezalkoholowy na całym świecie, a zarówno jego smak, jak i wygląd, to marka sama w sobie. Dlatego niedawnym posunięciem było wprowadzenie na rynek nowej Coca-Coli Life, która słodzona jest stewią zamiast tradycyjnego cukru. Z kolei produkty koncernu zawierające wspomniany wcześniej kwas nie wywołują alergii u konsumentów.

Działania koncernu mają na celu uczynienie z Coca-Coli produktu nie tylko smacznego, ale również zdrowego. Alergia już jakiś czas temu została uznana za chorobę cywilizacyjną, która uprzykrza życie milionom ludzi na całym świecie. Częstą przyczyną jej aktywowania się w naszym organizmie są środki spożywcze obecne w tym co jemy. Koncern Coca-Cola zdaje sobie z tego sprawę i pracuje również nad tym, by zminimalizować ryzyko wystąpienia alergii. Kwas ortofosforowy obecny w napoju, stosowany jako regulator kwasowości, jest niemal nieuczulający i łagodny dla naszego żołądka. Podobnie użycie stewii w nowej Coca-Coli Life stanowi odpowiedź na zmieniające się potrzeby rynku. Tradycyjnie dotąd stosowany cukier jest coraz częściej wypierany przez alternatywne, zdrowsze rozwiązania. Stewia to w pełni naturalny środek słodzący, który jest zdrowy i świetnie zastępuje biały cukier. W opinii konsumentów nadaje Coca-Coli łagodniejszy smak, a także nie podrażnia naszego żołądka.

Współcześni konsumenci nie chcą chodzić na żadne kompromisy w żywieniu. Naprzeciw tym potrzebom wychodzi koncern Coca-Coli. Jego produkty są nieustannie polepszane, a skład zmieniany, by sprostać współczesnym oczekiwaniom. Wszystko po to, byśmy mogli cieszyć się doskonałym smakiem, który jest również dobry dla naszego organizmu. Coca-Cola dba, by jej produkty nigdy nie traciły nic ze swojej jakości.

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Teraz czytane

Poradnik zdrowego urlopowicza

Nareszcie wakacje, uczniowie już oddychają pełną piersią, ale i dla nas, pracujących, zaczynają się urlopy – czas odpoczynku, który generalnie chcemy spędzić tak, jak lubimy – bez garnituru, służbowych telefonów, raportów, szefa nad nami itp.

Jak więc odpoczywać z głową? No jak to, przecież to banalne pytanie. Przecież wiemy. Co nam jakiś gość, nawet jeśli jest z wykształcenia psychologiem społecznym, będzie tu gadał. I jeszcze pisał o tym artykuły na blogu poświęconym fryzjerstwu, urodzie i zdrowiu.

A ja może nieco przewrotnie, popytałem znajomych. I w rozmowach okazało się, iż chętnie by się dowiedzieli, jak maksymalizować efekty urlopu.

Mamy więc określony cel: jak sprawić, aby odpoczynek urlopowy był aktywny, dał nam więcej sił, energii i zdrowia niż zazwyczaj. Przechodzimy więc do konkretów. Wstawiliśmy w pocztę elektroniczną autoodpowiedź, kiedy będziemy w pracy i kto nas zastępuje, pożegnaliśmy się pięknie. Garnitur zdjęty, luz blues. Zaczynamy! Duża część osób, które na co dzień nie mają czasu (czyli większość z nas), jak już ma urlop, to zakłada, iż nadrobi wszelkie zaległości (w treningach, dbaniu o siebie, swoją sylwetkę, spotkaniach, wyjściach z dziećmi, wyjściach do teatru, generalnych porządkach, oglądaniu zabytków, zwiedzaniu 6 krajów w 3 dni i o czym kto jeszcze marzy, pracując na co dzień).

Spokojnie, odpoczywając mamy się nie zamęczyć na śmierć, tylko odpocząć. Trzeba więc pamiętać, aby urlopu nie zaczynać od gonitwy, ciężkich treningów czy życia imprezowego 20 h na dobę. Wiem, chcemy zdążyć ze wszystkim, ale tak się po prostu nie da. Odpocznijmy najpierw, zróbmy sobie przerwę od tego, co mamy na co dzień.

Co więc można robić, aby wrócić zdrowszym – fizycznie i mentalnie. O, dużo, wbrew pozorom. Po pierwsze wyjechać. Nie siedzieć w domu, sprzątać, robić remont czy zwyczajnie leżeć jak pies Pluto przed telewizorem/komputerem. Wyjechać. Niekoniecznie na Hawaje czy w Himalaje. W Polsce można znaleźć wiele uroczych zakątków, gdzie za stosunkowo niewielkie pieniądze można naładować baterie. Bezwzględnie należy zostawić komputer, służbową komórkę i wszelkie bajery ułatwiające kontakt z wami. I tak was znajdą, jak będzie trzeba. A jak weźmiecie laptopa, to zawsze będzie pokusa i możliwość, żeby odebrać pocztę albo napisać choć mały raporcik. Figa. Mamy odpoczywać. Pracujemy cały rok. Teraz odpoczywamy, robimy coś dla siebie zgodnie z śmieszną, ale prawdziwą wyliczanką psychologów:

“Jestem tu i teraz,
To, co robię, jest dla mnie ważne,
Nigdzie się nie spieszę”.

I dobrze się tego trzymać. Przynajmniej w czasie urlopu.

Po drugie: ruch. A nie leżenie 2 tygodnie plackiem. Ruch spokojny (możemy zacząć nawet od długich spacerów), bez testowania granic wydolności fizycznej, chyba że jesteśmy aktywni sportowo cały rok. Przypominam, mamy odpocząć aktywnie, ale odpocząć. Po kilku dniach rozruchu możemy zacząć intensywniejsze aktywności. Codziennie należałoby poćwiczyć, podreperować kondycję, spocić się – niech to, co złe, z nas wyjdzie. Jeśli nie ćwiczymy na co dzień, to urlopy są często ostatnią deską ratunku dla naszego ciała. Nie od dziś wiadomo, iż osoby, które ćwiczą dla przyjemności (nie wyczynowo), zazwyczaj starzeją się wolniej, dłużej zachowują siły i witalność.

Jak ruch, to i przydałaby się lekka dieta. Ograniczmy frytki, hamburgery, przegryzki, chipsy, ciastka, czekoladki … (wymieniać można by chwilę). No dobrze, może nie wszystko na raz, ale kilka niezdrowych zapychaczy na pewno. Owoce, warzywa, potrawy z grilla, ciemne pieczywko. Soki, woda, a nie piwo i coca-cola obowiązkowo na każdym przystanku od rana do nocy. Przydałoby się też ograniczyć papierosy, jeśli ktoś pali. Nie mówię, aby rzucić (bo to stres, a mamy odpoczywać), ale ograniczyć z pół paczki do 6 na ten przykład. No jak tak, to idźmy za ciosem. Alkohol. Już widzę, jak się wszyscy pukają w czoło. Oszalał facet. Chce nas wszystkiego pozbawić. Co to za wakacje. Co my jogini jesteśmy? Nie, nie. Sam lubię się napić od czasu do czasu. Do obiadu kieliszek wina czy mały drink jest OK. albo wieczorem dwa piwka czy drinki, no niech tam, trzy nawet. Dlaczego nie więcej? Bo alkohol rozkłada się w organizmie średnio 48 godzin, jak przedobrzymy, to normalnie się podtrujemy. Następnego dnia choroba, kac i ze zdrowia nici. Ruch też odpada. A przypominam cel – mamy aktywnie, zdrowo odpocząć. I nie pijemy na słońcu, w upale, bo wtedy jak nas trzepnie…

Aby mieć przyjemność z wypoczynku, należy nie zapominać o okularach przeciwsłonecznych, nakryciu głowy i kremie z filtrem słonecznym (choć jak patrzę za okno, to tylko cięgiem chmury i pada), dobrych specyfikach (lub odzieży, bo i taka już jest) przeciw robalom, szczególnie kleszczom. I dobrze mieć ze sobą wodę, aby uzupełniać płyny w czasie aktywnego odpoczynku.

A teraz najważniejsze: dobry odpoczynek psychiczny to nie tylko robienie tego, co lubimy, ale także ruch i dieta. W pewnej mierze jakość naszego odpoczynku zależy od miejsca, w którym się czujemy najlepiej. W szczególności jednak od osób, którymi się otaczamy. To dlatego warto odpoczywać w gronie bliskich, przyjaciół, osób, które lubimy, cenimy, kochamy. To ludzie i kontakty z nimi dają nam poczucie, że to, co robimy, sprawia nam jeszcze większą frajdę. To ludzie, z którymi możemy dzielić miłe chwile urlopowego odpoczywania, sprawiają, że nasze bateryjki napełnią się na 100%. Nieważne, czy będzie to cała paczka przyjaciół czy tylko jedna osóbka – dziewczyna na ten przykład.

Tym, że są, swoimi wrażeniami, wspomnieniami, nawet milczeniem i samą obecnością sprawią, że ten czas będzie lepszy, pełniejszy, bardziej szczęśliwy.

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Czy rak bez cukru ginie?

Otto H. Warburg, laureat nagrody Nobla w dziedzinie medycyny, wykazał, że rak żywi się cukrem, przeprowadzając glikolizę w warunkach tlenowych (aerobic glycolysis). "Odcięcie" raka od cukru stało się podstawą tak zwanej diety ketogenicznej. Czy słusznie?

Komórki nowotworowe wykazują metabolizm beztlenowy, fermentując glukozę. Jest to związane z wysoką ekspresją kinazy CPKzeta oraz pozostaje w związku z transporterem błonowym dla glukozy GLUT1, obecnym w dużych ilościach w komórkach nowotworowych. Tak zwany efekt Warburga polega na tym, że komórki nowotworowe nawet w obecności tlenu fermentują glukozę, pozyskując energię głównie z tego źródła.

 

Fermentacja glukozy przynosi komórkom nowotworowym wiele korzyści: uniezależniają swój metabolizm od mitochondriów, które stają się im niepotrzebne, a tym samym mogą uniknąć apoptozy, która zachodzi z udziałem mitochondriów - w komórkach raka występuje typ śmierci zwany nekrozą, różny od apoptozy, powstający mleczan zakwasza środowisko - microenvironment, co utrudnia penetrację leków przeciwnowotworowych oraz obronę ze strony układu immunologicznego. Ponieważ komórki nowotworowe potrzebują dużo energii do wzrostu i podziałów, a glikoliza jest procesem mało wydajnym energetycznie, komórki nowotworowe zużywają olbrzymie ilości glukozy, a w razie jej braku mają obumierać lub zwalniać podziały komórkowe? Stąd idea tak zwanej diety ketogenicznej, wysoko tłuszczowej, bardzo nisko węglowodanowej, której celem jest „zagłodzić raka”. Zdrowe komórki organizmu, w tym mózg, wobec braku glukozy, zużywają ciała ketonowe, komórki nowotworowe takiej zdolności nie posiadają? Powstające w czasie stosowania tej diety ciała ketonowe – kwas beta-hydroksymasłowy, acetooctan oraz aceton powodują wzrost stężenia ciał ketonowych we krwi do 5-7 mml/L, podczas gdy norma fizjologiczna wynosi < 2 mmol/L.

 

Jednak efekt Warburga nie wyjaśniał wszystkich wątpliwości związanych z metabolizmem glukozy przez komórki raka – dlaczego na przykład w zespole kacheksja-anoreksja, towarzyszącym wyniszczeniu nowotworowemu u 70% pacjentów chorych na raka, pomimo bardzo niskiej podaży węglowodanów i współistniejącej hiperketonemii, komórki nowotworowe nie obumierają? Dlaczego w czasie wyniszczenia nowotworowego dochodzi do spalania tkanki tłuszczowej i białek mięśniowych, skoro rak odżywia się cukrem? A także dlaczego rak może przeżyć nawet w razie nieobecności pewnych białek – kaweoliny - Caveolin-1, która zapewnia właściwą komunikację pomiędzy naczyniami krwionośnymi, komórkami śródbłonka oraz macierzą pozakomórkową i uczestniczy między innymi w procesach metabolicznych?

 

W 2009 roku pojawiło się wytłumaczenie tych zjawisk. W opozycji do teorii Warburga, powstała hipoteza zwana „Reverese Warburg effect”, która tłumaczy, jak komórki nowotworowe mogą przetrwać nawet w nieobecności glukozy. W myśl tej teorii, fibroblasty i miofibroblasty w macierzy pozakomórkowej przeprowadzają tlenową glikolizę – fermentację glukozy, wytwarzając mleczan i pirogronian. Powstający w tym procesie pirogronian ulega dalej włączeniu do cyklu TCA, z wytworzeniem dużej ilości ATP, już w komórkach nowotworowych. Ponadto fibroblasty zakwaszają w ten sposób mikrośrodowisko raka. W zamian od komórek nowotworowych otrzymują, na drodze trogocytozy, pewne molekuły adhezyjne oraz cząsteczki pozwalające na interakcję z układem odpornościowym – w tym HLA-G, pozwalające uzyskać pewną niezależność od kontroli immunologicznej, zwłaszcza w zakresie odpowiedzi nieswoistej komórkowej, z udziałem komórek NK/NKT.

 

Jak się okazuje, w razie braku glukozy i wobec niedoboru mleczanu w otaczającym środowisku, nowotwór wyłącza ekspresję CPKzeta, przechodząc na metabolizm zależny glutaminy, oraz pobierając energię ATP od otaczających fibroblastów, które metabolizują glukozę zgodnie z prawem Warburga lub ciała ketonowe. Ponadto, wiele badań wskazuje na adaptację niektórych nowotworów złośliwych do metabolizmu zależnego od ciał ketonowych. Niektóre badania podkreślają nawet zwiększoną aktywność genów B-cateniny oraz Yap, zależnych od CPKzeta, które odpowiadają między innymi za nasilone podziały komórkowe - proliferację komórek nisko zróżnicowanych - o niskiej cytodyferencjacji. W ten sposób nowotwór może nawet zyskać na złośliwości. Już od dawna w tym samym typie histologicznym raka obserwuje się różnice w stopniu złośliwości, wyrażone między innymi zdolnością do podziałów komórkowych, charakteryzowaną przez indeks Ki-67. Dodatkowo komórki raka zwiększają ekspresję genów dla białek błonowych, takich jak gpP, powodujących effluks leków przeciwnowotworowych. Pozwala to na stworzenie alternatywnych mechanizmów ochronnych, gdy niemożliwe jest miejscowe zakwaszenie środowiska przez mleczan produkowany z glukozy przez komórki raka. Pragnę tutaj tylko zwrócić uwagę na teorię zakwaszenia organizmu, która wskazuje między innymi na ryzyko rozwoju raka wśród populacji spożywających głównie produkty kwasotwórcze. Jak widać, środowisko - właściwie microenvironment - „obojętne” lub „zasadowe”, nie wyklucza rozwoju nowotworów nawet o większej złośliwości histologicznej.

 

Podsumowując, dieta bogata w cukier sprzyja rozwojowi raka, oraz może ułatwiać jego rozwój. Jednak tak zwana dieta ketogeniczna nie zagłodzi raka, ze względu na mechanizm zwany „Reverse Warburg effect”, który umożliwia komórkom nowotworowym pozyskiwanie energii z innych źródeł, niezależnych od glukozy, oraz bezpośrednio od otaczających fibroblastów. Dodatkowo, w środowisku obojętnym lub zasadowym, gdy brak glukozy i mleczanu z metabolizmu glukozy, rak pozyskuje energię z fibroblastów lub metabolizmu glutaminy, wyłączając ekspresję genów CPKzeta i GLUT1. W ten sposób produkty spożywcze „alkalizujące” nie chronią przed rakiem na drodze zmiany pH, a co najwyżej będąc źródłem przeciwutleniaczy i witamin.

 

 

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Rak to nie wyrok?

Czy „rak” zawsze może być uleczalny? Jaka jest rzeczywistość?

Rak wcześnie wykryty jest uleczalny”, „Rak to nie wyrok” - mówią kampanie społeczne w mediach. Jaka jest prawda? Oczywiście niektórzy mogą mieć do mnie pretensje za to, co napiszę, ale chyba najgorsza prawda jest lepsza od najlepszego kłamstwa. Prawda?

Przede wszystkim gwoli sprostowania – używane w mediach pojęcie „rak” jest niesłusznie stosowane na określenie wszystkich nowotworów złośliwych. Należy jednak pamiętać, że rak i nowotwór złośliwy to nie to samo. Każdy rak jest nowotworem złośliwym, ale nie każdy nowotwór złośliwy jest rakiem. To tak, jak każdy prostokąt jest kwadratem, ale już w drugą stronę to nie działa.

Rak jest nowotworem złośliwym z tkanki nabłonkowej. Nowotwór złośliwy z innej tkanki niż nabłonkowa – na przykład z mezenchymy, z tkanki tłuszczowej, mięśniowej, łącznej płynnej (krew) nie jest rakiem. Nawet gdyby był cholernie złośliwy. Złośliwość nie decyduje o tym, czy coś jest rakiem, czy nim nie jest. Z racji powyższego nie ma raków łagodnych, nie mówimy „rak mózgu”, „rak krwi”, „rak kości”. Chociaż czasami zdarzają się przerzuty do kości raka prostaty i wtedy określenie rak kości jest jak najbardziej na miejscu. Tyle tylko że kliniczny rak kości jest patomorfologicznym rakiem prostaty.

Używane w mediach pojęcie „rak” to w domyśle nowotwór złośliwy.

Idźmy dalej – czy rak wcześnie wykryty jest zawsze uleczalny? Odpowiedź brzmi : NIE.

Nie każdy nowotwór złośliwy wcześnie wykryty jest zawsze wyleczalny. W zasadzie nie ma różnicy, czy przewlekła białaczka szpikowa zostanie wykryta w fazie przewlekłej dzisiaj, czy za rok. I tak się tego chemią nie wyleczy. Podobnie glejak wielopostaciowy – może być wykryty bardzo wcześnie, a i tak z reguły zabija. W zasadzie rokowania w fazie wcześnie wykrytej i późno wykrytej są takie same. A rak płuc? Profesor Religa miał zdiagnozowanego raka płuc w bardzo wczesnej fazie. Wcześniej nie można było. Leczenie w najwyższym standardzie. Niestety, nie pomogło. Takie przypadki można mnożyć. Oczywiście nie oznacza to, że każdy rak wcześnie wykryty jest słabo wyleczalny vel. niewyleczalny. Rak piersi, rak jelita grubego – wcześnie wykryte można leczyć. Dotyczy to około 2% chorych, u których wcześnie udało się wykryć te nowotwory, zwykle przypadkowo – w badaniach przesiewowych. Teraz rozumiecie, dlaczego nie ma badań przesiewowych w kierunku przewlekłej białaczki szpikowej czy glejaka mózgu? Bo i tak takie badanie nic nie da – te choroby wcześnie czy późno wykryte, rokują tak samo.

A co z twierdzeniem „Rak to nie wyrok”. Niestety, glejak wielopostaciowy czy białaczka przewlekła szpikowa to w zasadzie wyrok. Rak płuc w sumie też. Bądźmy w tym miejscu szczerzy: za wyjątkiem niektórych nowotworów chemiowrażliwych, takich jak rak jądra u młodych mężczyzn, większość nowotworów złośliwych nie wyleczymy za pomocą chemioterapii. Średnia skuteczność tej metody leczenia wynosi 2 do 4%. jest to poniżej poziomu istotności i tak zwanego błędu alfa, który w badaniach statystycznych zwykle przyjmuje się na poziomie 5%.

Skąd te informacje o skutecznej chemii? Są to dane o skuteczności względnej. Dla przykładu, jeżeli pięcioletnia przeżywalność kobiety z zaawansowanym rakiem piersi wynosi 4% bez leczenia chemią, a 6% po leczeniu, to można powiedzieć, że chemia zwiększa wyleczalność o 50%. Dlaczego? Bo 6 jest o 50% większe niż 4. Na tym polegają badania finansowane przez sponsorów farmaceutycznych. Lekarz powie pacjentowi, że jego szanse po leczeniu wzrosną o 50%. Brzmi to troszkę lepiej niż gdyby stwierdził, że jego szanse wzrosną z 4% do 6%.

A wczesne wykrywanie raka? W Polsce to niestety fikcja. Raz, że jest trudno „dostać” się do lekarza i na jakiekolwiek badania diagnostyczne, czasem trudno wyprosić skierowanie na morfologię krwi, nie mówiąc już o tym, że badanie morfologii krwi nie zdiagnozuje żadnego nowotworu. Nawet białaczki nie zdiagnozujemy na podstawie samej tylko morfologii. A w większości chłoniaków morfologia krwi jest zwykle w normie, za wyjątkiem tych, które przebiegają z tak zwanym „białaczkowym obrazem krwi”.

Po drugie, polscy pacjenci rzadko zgłaszają się na badania. Bo się boją, co wyjdzie. A jak już się zgłoszą, to mamy takie przypadki, jak chłopiec z jądrem wielkości głowy, czy kobieta z rakiem jajnika wielkości arbuza. Wtedy nie potrzebne są już żadne badania diagnostyczne. Wtedy raka widać gołym okiem.

Rak to nie wyrok? Tak, ale najczęściej nie w Polsce.

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

28 grudnia 2020

Czy palenie może być korzystne dla zdrowia?

Palenie papierosów może niekiedy przynieść korzyści dla zdrowia w niektórych chorobach.

Na początku należy stanowczo wyjaśnić, że jestem przeciwnikiem palenia papierosów. O ich szkodliwości dla palacza i jego otoczenia wie każdy, ale nie każdy słyszał o korzyściach dla zdrowia wynikających z palenia papierosów. Na pewno o informacjach zamieszczonych w poniższej części artykułu lekarze nie powiedzą pacjentowi, zwłaszcza uzależnionemu od nałogu nikotynizmu.

Zawarte w dymie papierosowym związki chemiczne, a także sama nikotyna, prowadzą do wzmożonej produkcji prostaglandyn w komórkach jelita grubego. Prostaglandyny to cząsteczki – pochodne kwasu arachidonowego – pełniące rolę immunomodulatora oraz wpływające na wiele różnych procesów biochemicznych w błonie śluzowej jelit. Prostaglandyny to niejednorodna grupa związków chemicznych o charakterze hormonów tkankowych, działających pro – lub przeciwzapalnie, wpływających na kurczliwość mięśniówki jelit, wydzielanie śluzu i elektrolitów przez jelita, przepuszczalność naczyń włosowatych, odczuwanie bólu, obrzęk tkanek, przekrwienie błony śluzowej i jej ukrwienie, odżywienie i regenerację.

Palenie papierosów powoduje zwiększone wydzielanie prostaglandyn w jelicie, o charakterze ochronnym i przeciwzapalnym. Związki te zwiększają wydzielanie ochronnego śluzu, działają cytoprotekcyjnie na nabłonek jelitowy, poprawiają ukrwienie i odżywienie błony śluzowej jelit i zmniejszają przepuszczalność naczyń włosowatych. Prowadzi to do lepszego przepływu krwi przez naczynia włosowate, co skutkuje ustępowaniem przekrwienia błony śluzowej, obrzęku i stanu zapalnego. Prostaglandyny wydzielane są do śluzu jelitowego. Badania składu śluzu jelitowego u osób palących papierosy wykazały znacznie wyższe stężenie prostaglandyn o działaniu cytoprotekcyjnym (ochronnym), w porównaniu z osobami niepalącymi. Można powiedzieć, że zwiększone wydzielanie prostaglandyn jest reakcją obronną organizmu na działanie nikotyny.

Mając na uwadze powyższe należy stwierdzić, że palacze papierosów są mniej narażeni na rozwój stanu zapalnego jelita grubego o charakterze nieswoistym. Do tych zalicza się colitis ulcerosa, czyli wzrodziejąco-krwotoczne zapalenie błony śluzowej jelita grubego (WZJG). Jest to schorzenie często występujące u ludzi młodych, przebiegające z okresowymi zaostrzeniami i remisjami, na dzień dzisiejszy nieuleczalne. Rokowanie co do życia pacjenta jest dobre, jednak w ostrym rzucie choroby zdarzają się nawet śmiertelne powikłania (megacolon, krwotok, perforacja i zapalenie otrzewnej). Innym schorzeniem o podobnej etiologii jest mikroskopowe – limfocytowe i kolagenowe zapalenie jelita grubego i choroba Crohna (MC).

Palenie papierosów nie tylko znacznie zmniejsza ryzyko wystąpienia tych chorób, ale także prowadzi do ustąpienia ostrych objawów chorobowych u osób już dotkniętych tym schorzeniem. Można nawet stwierdzić, że zapalenie nieswoiste jelita grubego jest chorobą niepalących. Dlatego lekarze nie zalecają rzucania palenia w trakcie zaostrzenia objawów zapalenia jelita grubego.

U palaczy warstwa ochronnie działającego śluzu pokrywającego nabłonek jelitowy jest większa (grubsza). Stanowi to także sprawniejszą nieswoistą odporność komórkową na patogeny jelitowe.

Palenie papierosów może zmniejszać ryzyko rozwoju raka jelita grubego, ponieważ WZJG jest stanem przedrakowym. Niemniej jednak palenie nie tylko nie zmniejsza, ale zwiększa ryzyko rozwoju raka płuc i pęcherza moczowego.

Dym papierosowy zawiera znaczne ilości tlenku azotu NO o działaniu wazodylatacyjnym (rozkurczowym) na naczynia krwionośne. Tlenek azotu jest potrzebny do prawidłowej pracy serca, naczyń krwionośnych i erekcji.

Dlatego w początkowej fazie palenia, kiedy nie doszło jeszcze do rozwoju miażdżycy i uzależnienia od nikotyny, zapalenie papierosa może spowodować rozkurcz naczyń krwionośnych – w tym wieńcowych – zwiększyć przepływ krwi tętniczej, poprawić ukrwienie płuc i serca oraz narządów w miednicy, i poprawić potencję seksualną. Jest bowiem wiadome, że w zaburzeniach erekcji stwierdza się niedobór tlenku azotu, jak również upośledzone jego miejscowe wytwarzanie w zakończeniach nerwowych. Działanie tlenku azotu nie zależy od tego, czy jest wytwarzany endogennie (miejscowo), czy dostarczany egzogennie nawet w tak szkodliwej mieszaninie, jak dym papierosowy. Jednak uwaga – egzogenne dostarczanie generatorów tlenku azotu sprawia, że ustaje jego produkcja endogenna, co z czasem prowadzi do powstania odwrotnego efektu – zaburzeń erekcji i niedokrwienia tkanek i narządów. Do tego dołącza się jeszcze uszkadzający na śródbłonek naczyń wieńcowych i włosowatych, wpływ związków chemicznych zawartych w dymie tytoniowym.

Uszkodzenie śródbłonka i upośledzenie endogennej produkcji tlenku azotu sprzyja okołonaczyniowym stanom zapalnym prowadząc do odkładania cholesterolu, lipidów, wapnia, makrofagów (komórek piankowatych) i rozwoju miażdżycy.

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Grypa i przeziębienie – jak się zarażamy?

Wirusy grypy i przeziębienia przenoszone są na rękach osób zarażonych.

Przeziębienie i grypa to ostre choroby wirusowe – wysoce zakaźne i zaraźliwe. W tym miejscu warto uświadomić sobie, że pojęcie „zakaźny” nie jest tożsame z pojęciem „zaraźliwy”, tak samo jak czasownik „zarazić się” nie jest synonimem czasownika „zakazić się”. Choroby zakaźne są wywołane przez drobnoustroje (wirusy, bakterie, grzyby, pierwotniaki, itd.), zaś choroby zakaźne przenoszą się z człowieka na człowieka. Nie każda choroba zakaźna jest zaraźliwa, natomiast mówiąc o przeniesieniu choroby z jednej osoby na inną, należy stwierdzić, że doszło do zarażenia, a nie do zakażenia. Te dwa pojęcia są mylnie używane zamiennie. Są zatem choroby zakaźne i niezaraźliwe, zaś grypa i przeziębienie są jednocześnie zakaźne i zaraźliwe.

Grypa objawia się wysoką gorączką – powyżej 38 stopni Celsjusza, a często powyżej 39 stopni Celsjusza. Gorączka może być jedynym objawem. Ból mięśni, gałek ocznych, zaczerwienienie tylnej ściany gardła bez nalotów ropnych, nieżyt spojówek oczu i błony śluzowej nosa, suchy kaszel – mogą, ale nie muszą występować. Towarzyszy temu znaczne osłabienie. Przeziębienie objawia się nasilonym katarem – wyciekiem śluzowej lub wodnistej wydzieliny z nosa, zapaleniem spojówek, czasem bólem gardła. Niedrożność nosa pojawia się później, kiedy następuje migracja granulocytów obojętnochłonnych i kwasochłonnych. W przewlekłym przeziębieniu niepowikłanym zakażeniem bakteryjnym zmienia się charakter nacieku w wydzielinie z nosa – zaczynają w niej przeważać przede wszystkim limfocyty. Gdy dochodzi do zaostrzenia lub powikłania bakteryjnego – w wydzielinie pojawiają się makrofagi. Gorączka albo nie występuje, albo jest niska.

W zakażeniu wirusem lub wirusami przeziębienia, albo wirusem grypy, występują dodatkowo luźne stolce – wirusy te mają także powinowactwo do nabłonka jelitowego. U osób chorujących na WZJG często dochodzi do zaostrzenia objawów tej choroby z powodu wzrostu stężenia we krwi i śluzie cytokin prozapalnych.

Warto pamiętać, że herbata z cytryną, miód, witamina C w dużych dawkach przyjmowana doustnie, nie leczą przeziębienia ani grypy, jak również nie zapobiegają tym chorobom i nie chronią przed powikłaniami. Jedyną dość skuteczną metodą ochrony swoistej przed grypą jest szczepienie, zaś przeciwko przeziębieniu nie ma metod swoistej ochrony.

Wirusy grypy i przeziębienia przenoszą się drogą kropelkową podczas kaszlu i kichania. Jednak najczęstszym źródłem zarażenia są brudne ręce. Częste mycie rąk, przed jedzeniem, piciem, dłubaniem w nosie, oku, dotykaniem okolicy twarzy i błon śluzowych ust i nosa, znacznie ogranicza ryzyko zarażenia.

Nagminnie popełniamy następujące błędy:

  • Nieprawidłowo kichamy i kaszlemy – w czasie kichania czy kaszlu nie należy zasłaniać ust dłonią ręki, ale powinno się kichać lub kaszleć w przedramię. Gdy kichamy w dłoń, pozostawiamy na niej miliony wirionów (wirusów), które następnie przenosimy na drugą osobę witając się z nią, albo zostawiamy na klamce, gdy otwieramy lub zamykamy drzwi. Wirusy pozostawione na klamce z łatwością przenikają na dłoń nowego gospodarza, gdy ten za tę klamkę złapie. Należy pamiętać, żeby przy wydmuchiwaniu nosa zatkać najpierw jedną dziurkę, a po wydmuchaniu zatkać drugą dziurkę i znowu wydmuchać nos. Nie wolno wydmuchiwać nosa jednocześnie z dwóch dziurek.

  • Dotykamy okolicy twarzy – okolicy ust, nosa, przenosząc wirusy na błony śluzowe. Wystarczy, że podłubiemy palcem w nosie, przetrzemy sobie oko, dotkniemy palcem lub ręką ust i jesteśmy załatwieni.

  • Spożywamy pokarm lub pijemy dotykając jedzenia lub butelki brudnymi rękami – wystarczy odkręcić korek od butelki, żeby się napić, zostawiając wirusy na wylocie butelki. Przed spożyciem pokarmu lub płynu, będąc w podróży bez dostępu do bieżącej wody i mydła, należy posmarować ręce antybakteryjnym i antyseptycznym żelem, który dezynfekuje bez użycia wody. Takie żele można zakupić w aptece bez recepty. Zawierają one dodatkowo substancję nawilżającą skórę, dlatego nie wysuszają skóry rąk.

  • Nie myjemy rąk po kontakcie z pieniędzmi – na których znajdują się różne, bardzo liczne bakterie i wirusy.

  • Nie szczepimy się – szczepionka jest bezpieczna i chroni przed powikłaniami grypy.

Wirusem grypy zarażamy się nie tylko przez kichanie lub kaszel osoby zarażonej. Najczęściej do zarażenia dochodzi przez nieświadomie popełnianie tych samych błędów i złe nawyki. Wyćwiczenie w sobie pewnych warunkowych odruchów pozwoli zminimalizować ryzyko zakażenia i rozwoju choroby.

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Czy witamina C zwiększa odporność?

Witamina C przyjmowana w dawkach zalecanych przez producentów suplementów diety, 0,5-1 grama na dobę, nie ma dużego wpływu na odporność organizmu.

Witamina C jest od wielu lat stosowana w czasie przeziębienia i grypy, jako lek zwiększający odporność organizmu. Człowiek znajduje się w tej nieuprzywilejowanej pozycji w królestwie zwierząt, że nie potrafi syntetyzować witaminy C. Tymczasem wiele zwierząt nie musi dostarczać witaminy C z pożywieniem. Zalecana dawka witaminy C w czasie infekcji wynosi 0,6 – 1,0 grama na dobę. Natomiast zwierzęta chore, na przykład pies, syntetyzują witaminę C w ilościach gramowych, od 15 do 50 gramów na dobę. Wydaje się zatem, że przyjmowana przez nas dawka, nawet w postaci o przedłużonym czasie uwalniania, jest niewystarczająca. Nie jest także możliwe dostarczenie drogą doustną tak wysokich dawek witaminy C – już powyżej 1,0 grama u części populacji pojawia się biegunka, a dawka powyżej 10 gramów wywoła biegunkę u większości ludzi. Ponadto, wchłanianie witaminy C z przewodu pokarmowego odbywa się na zasadzie transportu aktywnego i nie zachodzi w zupełnie swobodny sposób. Te dwa mechanizmy – biegunka i regulowany transport – ograniczają ilość witaminy C, która dostaje się do krwiobiegu po spożyciu dużych dawek i może pełnić swoją funkcję.

Dostarczenie wysokich dawek witaminy C, o potwierdzonym znaczeniu biologicznym, możliwe jest wyłącznie pozajelitowo. Obecnie istnieje kilka doniesień, że witamina C podawana w dużych dawkach w iniekcjach może istotnie skracać czas trwania chorób wirusowych, a także wywierać działanie przeciwnowotworowe. Jest jednak mało prawdopodobne, żeby te doświadczenia wyszły poza sferę badań naukowych, ponieważ witaminy C nie można opatentować – zatem nie są nią zainteresowane przedsiębiorstwa farmaceutyczne.

Również nasilona synteza witaminy C w organizmie zwierząt chorych sugeruje, że witamina C odgrywa rolę w odporności. Witamina C jest potrzebna granulocytom obojętnochłonnym, monocytom i makrofagom tkankowym w procesach nieswoistej odporności komórkowej, takich jak fagocytoza czy cytotoksyczność komórkowa zależna od przeciwciał (ADCC), dopełniacza (CDC), lub zachodząca bez udziału przeciwciał. W reakcjach wolnorodnikowych, zachodzących wewnątrz tych komórek, witamina C bierze udział jako donor i akceptor elektronów. Ponadto jako przeciwutleniacz, jest niezbędna do neutralizacji wolnych rodników tlenowych wytworzonych przez monocyty i granulocyty w walce z patogenami. Ponieważ w czasie infekcji produkcja wolnych rodników tlenowych ulega znacznemu zwiększeniu, zapotrzebowanie na witaminę C także wzrasta, ale najprawdopodobniej do wartości znacznie przekraczających stosowane powszechnie dawki.

Jednocześnie witamina C razem z flawonami roślinnymi (rutyną – wtaminą P), uszczelnia śródbłonek naczyń włosowatych i zwiększa syntezę kolagenu. Może to prowadzić do zmniejszenia przekrwienia, obrzęku i wysięku, a także polepszenia mikrokrążenia żylnego. Takie działanie jest niekiedy jednoznaczne z ustąpieniem objawów stanu zapalnego. Nie jest to zatem działanie przyczynowe na określony patogen, który wywołał infekcję, a jedynie objawowe – nieswoiste. Niewątpliwe witamina C zastosowana w dawkach profilaktycznych nie zaszkodzi, ale nie należy oczekiwać, żeby zapobiegła przeziębieniu, grypie, czy wyleczyła nas z już trwającej infekcji.

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

W jaki sposób probiotyki zwiększają naszą odporność?

Probiotyki to żywe mikroorganizmy zdolne do kolonizacji jelita grubego i przeżycia w przewodzie pokarmowym.

Do probiotyków należą bakterie L. Acidophillus, L. Rhamnosus, L. Plantarum, L. Reuterii, E. coli Nissle, L. boulgaricus. Probiotykami nie są drożdże z rodzaju Saccharomyces bouldari.

 

Przyjmowanie probiotyków prowadzi do zwiększenia odporności zarówno na błonach śluzowych przewodu pokarmowego, jak również ogólnoustrojowej odporności humoralnej. Zwiększenie odporności dotyczy również mechanizmów nieswoistych przeciwko patogenom przewodu pokarmowego – Salmonella, Shigella, Clostridium, enteropatogenne E.coli.

 

Mechanizm wzrostu odporności nie został w pełni poznany. Uważa się jednak, że bakterie probiotyczne wytwarzają biofilm na błonie śluzowej jelita grubego oraz dzięki silnej adhezji do nabłonka zapobiegają kolonizacji jelita grubego przez patologiczne organizmy wprowadzane z pożywieniem. U osób z prawidłową flor jelitową rzadziej obserwuje się zatrucia pokarmowe.

Ponadto, dzięki kwaśnej fermentacji, bakterie probiotyczne stwarzają środowisko niekorzystne dla rozwoju patogenów. Przynajmniej niektóre serotypy bakterii probiotycznych wytwarzają substancje a działaniu miejscowo bakteriostatycznym, takie jak na przykład nizyna czy reuteryna. Uniemożliwia to zasiedlenie jelita grubego przez chorobotwórcze organizmy.

 

Co ciekawe, adhezja bakterii probiotycznych do nabłonka jelitowego zmniejsza narażenie błony śluzowej jelit na szkodliwe substancje toksyczne i antygeny środowiska zewnętrznego, co tłumaczy zastosowanie niektórych probiotyków w leczeniu alergii, zwłaszcza pokarmowych, czy podtrzymywaniu remisji nieswoistych zapaleń okrężnicy (colitis ulcerosa).

 

Probiotyki stymulują miejscowe wydzielanie immunoglobuliny A (IgG A). Przeciwciało to jest produkowane przez plazmocyty obecne licznie w grudkach chłonnych i tkance limfatycznej jelit, a następnie wydzielane ze śluzem do światła przewodu pokarmowego. Co ciekawe, immunoglobulina A jest nie tylko wydzielana miejscowo, ale dostaje się także do krwi. Zatem systematyczne przyjmowanie probiotyków prowadzi do ogólnego wzrostu stężenia tego przeciwciała we krwi, a co za tym idzie, także wzrostu odporności.

 

Żeby działanie probiotyków było skuteczne, należy przyjmować je regularnie i systematycznie. Niestety bakterie z rodzaju Lactobacillus nie mają tendencji do trwałej kolonizacji jelita grubego i zakończenie przyjmowania probiotyków po pewnym czasie doprowadzi do zmian jakościowych flory jelitowej, zwłaszcza jeżeli nasza dieta będzie obfitowała w cukry proste, tłuszcze nasycone o długim łańcuchu węgla oraz niewchłanialne alkohole – mannitol, sorbitol, ksylitol (cukier brzozowy).

 

Najlepiej przyjmować małe dawki probiotyków, ale regularnie i na pusty żołądek – rano na czczo, bezpośrednio po przebudzeniu, popijając dużą ilością letniej wody. Wtedy ilość bakterii docierająca do naszych jelit będzie największa. Nie należy przyjmować probiotyków z jedzeniem lub po posiłku, ani popijać ich gorącymi płynami czy herbatą.

 

Należy ostrożnie przyjmować probiotyki zawierające prebiotyki – inulinę i fruktooligosacharydy (FOS). U części osób mogą one spowodować luźne stolce i wzdęcia. Dotyczy to zwłaszcza osób z zaburzoną flora jelitową, u których dominuje fermentacja gazowa. U osób z prawidłową florą jelitową dominuje fermentacja kwaśna i prebiotyki są lepiej tolerowane.

 

Należy unikać preparatów zawierających Saccharomyces bouldari, bo chociaż wykazano właściwości przeciwbiegunkowe tych drożdży, to jednak nie stanowią one naturalnej flory jelitowej i nie kolonizują jelita grubego.

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Czy nadmiar cholesterolu może być korzystny dla zdrowia?

W literaturze medycznej nie mówi się o normach cholesterolu, a jedynie o wartościach zalecanych.

Cholesterol pełni bardzo ważną funkcję w naszym organizmie. Jest składnikiem błon komórkowych oraz prekursorem wielu hormonów. Wchodzi w skład kwasów żółciowych emulgujących tłuszcze. Bez cholesterolu człowiek nie mógłby żyć.

 

Synteza cholesterolu może zachodzić wewnątrz naszego organizmu, jak również może on być dostarczany z zewnątrz. Warto wiedzieć, że cholesterol nie jest rozpuszczalny we krwi, dlatego nie może być transportowany jako „wolna cząsteczka”, a jedynie w połączeniu z białkiem i fosfolipidami. To, co my nazywamy cholesterolem i oznaczamy we krwi to tak naprawdę złożone związki cholesterolu, protein i lipidów. Nie ma więc „dobrego” ani „złego” cholesterolu, tylko lipoproteiny o korzystnym lub negatywnym wpływie na nasz organizm, oznaczane jako HDL i LDL.

 

Prawda jest taka, że cholesterol może wywołać kamicę cholesterolową. Jednak nie on jest bezpośrednią przyczyną kamicy, a jedynie wchodzi w jej skład. U wielu ludzi pomimo wysokiego stężenia cholesterolu nie wytrącają się kamienie (konkrementy). Zależy to od jednoczesnego stężenia fosfolipidów oraz zdolności organizmu do transportowania i wykorzystania cholesterolu przez receptory komórkowe i tkanki. Z kolei warunkiem koniecznym do powstania miażdżycy jest mikrouszkodzenie przez reaktywne formy tlenu śródbłonka naczyń, w którym odkładają się płytki krwi, złogi wapnia i cholesterolu, oraz dochodzi do rozplemu mięśni gładkich w wyniku interleukin wydzielanych przez migrujące makrofagi. Również i tutaj rola cholesterolu jest ograniczona i zależy od zdolności do jego „utylizacji” i transportu.

 

Mówienie o nadmiarze czy przekroczeniu normy dla cholesterolu jest oczywista pomyłką. Można powiedzieć o wartościach zalecanych, jednak nie są one wiążące. Znacznie ważniejszy jest udział cholesterolu we frakcjach LDL („zły cholesterol”) lub HDL („dobry cholesterol”). Dla HDL („dobry cholesterol”) nie ma górnej granicy normy. Im więcej, tym lepiej. Dlatego osoba ze stężeniem cholesterolu powyżej 300 mg/dl może mieć dużo mniejsze ryzyko rozwoju miażdżycy i incydentu sercowo-naczyniowego niż osoba ze stężeniem cholesterolu 150 mg/dl, jeżeli w pierwszym przypadku główny udział przypada frakcji HDL, a w drugim – LDL. U osób z wrodzoną hiperliporoteinemią HDL obserwuje się znacznie zmniejszone ryzyko zachorowania na miażdżycę, pomimo wysokich wartości cholesterolu.

 

Należy pamiętać, żeby zawsze oznaczać frakcje HDL i LDL. Sama wartość cholesterolu jest bezużyteczna, o niczym nie świadczy. Niestety, lekarze też często o tym zapominają i być może, z oszczędności, zlecają często tylko oznaczanie cholesterolu całkowitego.

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Na co zwrócić uwagę podczas wizyty u ginekologa?

Prawie co trzeci ginekolog źle pobiera wymaz do badania cytologicznego.

Badanie cytologiczne wymazu z części pochwowej szyjki macicy jest podstawowym badaniem przesiewowym (screeningowym) wykonywanym u kobiet w celu wczesnego wykrycia zmian śródnabłonowych, takich jak zwłaszcza dysplazja czy rak. Badanie to może być wykonane w każdym okresie cyklu – w razie potrzeby, jednak najlepiej po ustaniu krwawienia miesiączkowego, a jeszcze lepiej – w okresie około owulacyjnym (14-16 dnia cyklu). Rozmaz jest wtedy „czysty”, komórki nabłonkowe „ładnie się prezentują” i są dobre do oceny.

 

Należy wspomnieć, że wykrycie nawet jednej komórki dysplastycznej czy nowotworowej pośród setek czy tysięcy komórek w całym rozmazie może być diagnostyczne, ale większość cytologów zaleca w takiej sytuacji ponowne wykonanie wymazu lub badanie histopatologiczne w trakcie histeroskopii.

 

Należy także pamiętać, że badanie cytologiczne jest zawsze „gorsze” niż histopatologiczne, to znaczy dostarcza dużo mniej informacji, na przykład nie można na jego podstawie stwierdzić zaawansowania raka czy głębokości naciekania. To dlatego, gdy cytologia wyjdzie „zła”, trzeba pobrać wycinki i jeszcze raz fatygować pacjentkę – w celu dokładniejszego rozpoznania.

 

Wymaz ginekologiczny pobiera się na szkiełko podstawowe (mikroskopowe), utrwala cytofixem, ale można zastąpić go zwykłym, tańszym alkoholem, nawet zanieczyszczonym acetonem lub substancjami zapachowymi. Następnie rozmaz się barwi tak zwaną metodą Papanicolaou, co trwa około w sumie 15 minut.

 

Jednym z ważniejszych etapów badania jest odpowiednie pobranie materiału. W tym celu ginekolog musi usunąć czop śluzowy z pochwy, a następnie szpatułką pobrać komórki i wykonać rozmaz na szkiełku.

 

Podstawowe błędy popełniane przez lekarzy ginekologów to:

  • nieusunięcie czopa śluzowego

  • złe wykonanie rozmazu

 

W przypadku nieusunięcia czopa śluzowego w rozmazie są bardzo liczne granulocyty obojętnochłonne, rozmaz jest „brudny” i bardzo często nie nadaje się do oceny. W tym miejscu warto wspomnieć, że kobiety często zanieczyszczają tym śluzem mocz do badania ogólnego i potem wychodzą liczne leukocyty w polu widzenia, a lekarz internista zastanawia się, czy kobieta ma stan zapalny pęcherza moczowego, czy go nie ma.

 

Często jednak zdarza się, że ginekolog nie umie zrobić rozmazu. Bierze szpatułkę i „papra” po szkiełku, zakreślając kółka. Komórki układają się wtedy jedna na drugiej i rozmaz nie nadaje się do oceny. Rozmaz powinien być wykonany jednorazowym, jednostajnym i zdecydowanym ruchem szpatułki od dołu do góry szkiełka, tak, żeby komórki ułożyły się równomiernie. Kobiety powinny zwracać uwagę, w jaki sposób ginekolog wykonuje rozmaz i w razie stwierdzenia, że robi to nieprawidłowo („kreśli kółka”) - zwrócić mu uwagę.

 

Czasami, ale już rzadziej, zdarza się, że ginekolog zapomni utrwalić rozmazu (średnio 1 rozmaz na 50), co powoduje jego podsuszenie. Po zabarwieniu taki rozmaz nie nadaje się do oceny, a pacjentka czekająca z niecierpliwością na swój wynik badania zostaje poinformowana: „przykro nam, ale Pani rozmaz nie nadaje się do oceny” i trzeba pobierać jeszcze raz, co wzbudza w pacjencie podejrzenie raka czy innej ciężkiej choroby, o której już zdążył naczytać się w internecie.

 

Tylko prawidłowo wykonany rozmaz cytologiczny może dostarczyć cennych informacji o stanie zdrowia pacjentki i o tym, co się kryje w jej pochwie.

 

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Czy zespół jelita drażliwego to choroba?

Lekarze wciąż traktują z dystansem pacjentów z zespołem jelita drażliwego (Irritable Bowel Syndrome - IBS)
 

Według definicji WHO (Word Health Organisation) zdrowie to nie tylko brak choroby, ale także samopoczucie czy wręcz przekonanie o braku chorób. Z tego względu osoba, która jest przekonana, że coś jej dolega, mimo że wszystkie wyniki badań wypadają prawidłowo, nie może być uznana za osobę zdrową. Podobnie, jeżeli w organizmie pewnej osoby już rozwijają się komórki rakowe, ale jeszcze żadne wyniki badań obrazowych i diagnostycznych tego nie potwierdzają (nie wykrywają), to osoba taka może być uznana za zdrową.

IBS niewątpliwie jest chorobą według definicji WHO - pacjenci z tym schorzeniem doświadczają wielu przykrych objawów, a ponadto ich samopoczucie nie jest satysfakcjonujące. Jednak lekarze wciąż nie traktują tych pacjentów poważnie. Wynika to z tego, że współczesna medycyna jest nastawiona na leczenie objawowe, a nie przyczynowe - przecież pacjent z IBS nie ma wykładników stanu zapalnego w jelitach, badania obrazowe i inne diagnostyczne wypadają prawidłowo, wyniki morfologii krwi nie budzą podejrzeń. A objawy przedmiotowe, takie jak zatwardzenie czy biegunka mogą być łatwo zwalczane za pomocą tabletki - nie wnikając w ich przyczynę. Można nawet powiedzieć, że sama choroba jest leczona "objawowo".

Inną przyczyną takiego stanu rzeczy jest norma. Pojęcie normy jest zwykle rozumiane opatrznie. Norma w medycynie ma wiele wspólnego z normą statystyczną. Normę wyznacza się na grupie reprezentującej populację ludzi zdrowych, najlepiej jak największej. Rozkład normalny obejmuje 95% wyników. Pozostałe 5% powyżej lub poniżej "normy" to ludzie chorzy lub z tak zwaną normą indywidualną (szara strefa). W grupie, która nie spełnia warunków rozkładu normalnego, normę wyznacza się mało skomplikowaną metodą percentylową. Biorą pod uwagę częstotliwość występowania IBS w społeczeństwie, można powiedzieć, że objawy IBS występują u tak wielu ludzi, że to już prawie norma. A skoro norma - to po co dręczyć lekarza?

Nawet podręczniki do medycyny w miejscu opisywania IBS nie mówią o schorzeniu, chorobie, ale o "dysfunkcji" czy "zaburzeniu". IBS to dysfunkcja przewodu pokarmowego, bo przecież choroba to zbyt poważnie brzmi, a IBS ani nie zagraża życiu, ani nie powoduje żadnych konsekwencji zdrowotnych. Ot, po prostu "zaburzenie", nie "choroba".

Tymczasem pacjenci z IBS cierpią prawdziwe katusze - IBS utrudnia normalne funkcjonowanie, życie towarzyskie, jest przyczyną absencji w pracy i szkole. Ludzie z IBS często dostają depresji czy nerwicy z powodu tego "zaburzenia". Do tego stopnia, że warto zastanowić się, czy problemy z psychiką, które są wymieniane w podręcznikach jako jedna z głównych przyczyn IBS to czasem skutek, a nie przyczyna tego "zaburzenia".

Warto podkreślić w tym miejscu, że lekarze powinni leczyć pacjenta, a nie wyniki badań. Lekarz nie powinien cieszyć się, że wynik kolonoskopii czy gastroskopii jest dobry, ale powinien przede wszystkim zwrócić uwagę, że pacjent cierpi, ma biegunkę, boli go brzuch. Tylko wtedy, gdy IBS będzie traktowane jako choroba, na równi z rakiem, cukrzycą czy anemią, istnieją szansę na poprawę  tego stanu rzeczy, a pacjenci nie będą marginalizowani i odsyłani do psychiatry.

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Grzyby Candida - skuteczna manipulacja

Candida robi ostatnio furorę w internecie. Jest podobno odpowiedzialny za większość chorób, od bólu głowy, po biegunkę, stres, alergię i choroby autoimmunologiczne. Tak mówi teoria medycyny alternatywnej, którą forsują firmy farmaceutyczne.

Candida jest grzybem, do którego należy wiele różnych gatunków, w tym chorobotwórczych dla człowieka. Candida albicans jest naturalnym składnikiem biotomu jelitowego. Nie u wszystkich ludzi grzyb ten kolonizuje jelito grube w jednakowym stopniu, jednak nie ma w tej chwili żadnych wiarygodnych publikacji i badań potwierdzających jakąkolwiek szkodliwość tej kolonizacji u ludzi z prawidłowym składem flory jelitowej.

Candida robi ostatnio furorę w internecie. Jest podobno odpowiedzialny za większość chorób, od bólu głowy, po biegunkę, stres, alergię i choroby autoimmunologiczne. Tak mówi teoria medycyny alternatywnej, którą forsują firmy farmaceutyczne.

Teoria lustrzana, oparta na wiarygodnych metaanalizach, podaje, że to nie grzybki wywołują większość z tych chorób, ale to choroby wtórnie prowadzą do grzybicy z towarzyszącym rozrostem mikroflory (SIBO). To nie candida powoduje stres, ale stres powoduje przerost candidy. To nie candida wywołuje alergię, ale alergia powoduje przerost candidy. Candida jest tylko skutkiem tych chorób, a nie ich bezpośrednią przyczyną.

Jak to możliwe? Stres, alergia, choroby autoimmunologiczne, powodują zaburzenia w motoryce przewodu pokarmowego, wydzielaniu jelitowym oraz prezentacji antygenów przez komórki układu MALT (GALT), w tym komórki Langerhansa. To wtórnie prowadzi do rozwoju nieszczelnego jelita i wyrzutu cytokin prozapalnych, które stwarzają doskonałe środowisko dla przerostu flory (w tym candida), zaburzając równowagę jelitową.

Najpierw zatem pojawiają się choroby, a potem dochodzi, już wtórnie, do rozwoju patologicznej flory jelitowej, w tym przerostu candida.

Biorąc pod uwagę, jakie objawy, według zwolenników rozrostu Candidy w naszych jelitach, mogą wywoływać te grzyby, należy stwierdzić, że wszyscy mamy Candidę! Takie jest zamierzenie firm farmaceutycznych - im wiecej ludzi w to uwierzy, tym więcej zostanie sprzedanych preparatów z aptecznych półek.

Tymczasem od dziesiątek lat chorujemy na te same schorzenia i potrafimy je skutecznie leczyć bez forsowania nowych teorii. Candida czy nie Candida, u różnych jednostek diagnozowane są te same schorzenia.

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Zakwaszenie organizmu - nie dajmy się oszukać

Produkty spożywcze możemy podzielić na kwaso- i zasadotwórcze. Nie ma żadnych naukowych dowodów, że spożywanie wyłącznie kwasotwórczych produktów powoduje zmiany w organizmie, zwane nadmiernym zakwaszeniem.

Nie ma żadnych naukowych dowodów, że tak zwane "zakwaszenie" organizmu wywołane niewłaściwą dietą w ogóle istnieje.

W ujęciu stricte medycznym zakwaszenie organizmu jest stanem chorobowym zagrażającym życiu, wymagającym leczenia na oddziale szpitalnym. Powstaje wówczas, gdy pH krwi spada poniżej 7,35. Nie ma związku z dietą, może być spowodowane spożyciem trucizn - takich jak alkohol metylowy czy etylowy.

Nie wykazano, żeby produkty oferowane przez firmy farmaceutyczne na "odkwaszenie organizmu" wywierały w ogóle jakiekolwiek korzyści zdrowotne. Są to tylko suplementy diety, które nie podlegają kontroli skuteczności działania tak jak leki.

Dla mnie nie przemawiają teorie zakwaszenia, gdyż znajduję w nich dużo przekręconych błędów medycznych, które człowiek niezwiązany na co dzień z medycyną łatwo łyka. Na przykład, jedna z hipotez chorób wywołanych zakwaszeniem mówi, że jedząc produkty "kwasotwórcze" organizm dąży do równowagi, ale czyimś kosztem - w tym wypadku jest pobierany z kości fosforan wapnia, dlatego narody spożywające rzadko lub w ogóle ww. produkty mają najniższy wskaźnik zachorowań m. in. na osteoporozę czy nowotwory.

Tymczasem prawda jest taka, że nawet w ciężkich kwasicach metabolicznych spowodowanych poważnymi schorzeniami lub zatruciami nie obserwuje się znaczącej mobilizacji fosforanów z kości i hypokalcemii prowadzącej do osteoporozy. Tym bardziej taka sytuacja nie zajdzie w lekkich przesunięciach pH pod wpływem diety. Po prostu nie jest to możliwe, bo pozostałe bufory (węglanowy, białczanowy, hemoglobinianowy, fosforanowy w płynie pozakomórkowym) w zupełności wystarczą do neutralizacji takiego nadmiaru kwasów organicznych powstałych w procesach metabolicznych. Gdyby jednak okazało się to niewystarczające, organizm zwiększa resorpcję fosforanów z diety (nawet 3-5-krotnie) oraz zmniejsza ich wydalanie z moczem. Następnie zwiększa się produkcja CO2 z powodu spadku częstości oddechów (kompensacja oddechowa). To wszystko oszczędza tkanki i kości. Resorpcja z kości jest obserwowana tylko w poważnych schorzeniach i to nawet niezwiązanych z kwasicą. Takich przykładów jest jeszcze wiele...

Nie można udowodnić, że ludzie wyleczyli się jedząc produkty alkalizujące. Żeby to wykazać, należałoby wyeliminować równoczesny wpływ błonnika, witamin, soli mineralnych, silnych przeciwutleniaczy zawartych w tych produktach, nawyki żywieniowe - w tym używki i styl życia, czyli wpływ środowiska zewnętrznego. W przeciwnym razie jedna osoba powie, że wyleczyły ją produkty alkalizujące, zaś inna stwierdzi, że to nie właściwości alkalizujące były przyczyną wyzdrowienia, ale np. wysoka zawartość wapnia czy potasu obecna akurat przypadkowo w tych produktach, która zadziałałaby tak samo, gdyby dostarczać ją w wyselekcjonowanych produktach kwasotwórczych.

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Wpływ odporności organizmu na włosy

Czy odporność organizmu może mieć wpływ na wypadanie włosów?

Odporność może zdefiniować jako zdolność organizmu do wytworzenia mechanizmów zabezpieczających przed zachorowaniem. Dotyczy to szczególności chorób zakaźnych i zaraźliwych. Naturalne mechanizmy obronne obejmują bakteriostatyczne właściwości wydzielin, takich jak ślina, sok żołądkowy, enzymy jelitowe oraz śluz wydzielany przez nabłonek płaski nierogowaciejący. Swoiste mechanizmy obronne dotyczą aktywności komórek immunokompetentnych, takich jak limfocyty T, limfocyty B i komórki NK.

Wypadanie włosów może być spowodowane chorobami autoimmunologicznymi, zakaźnymi – infekcyjnymi oraz niezakaźnymi czynnikami środowiska naturalnego. Wypadanie włosów może być związane z nadwrażliwością na hormony (łysienie androgenowe, łysienie poporodowe lub okołoporodowe) albo niedoborem składników pokarmowych, zwłaszcza białka i witamin.

W zależności od przyczyny wypadania włosów, osłabienie odporności może zwiększyć wypadanie włosów, działać bez wpływu na ten proces lub zmniejszyć wypadanie włosów.

Osłabienie odporności zwiększa wypadanie włosów lub pozostaje bez wpływu na ten proces, jeżeli bezpośrednim skutkiem osłabienia odporności jest choroba zakaźna, zwłaszcza bakteryjna lub grzybicza. Nie dotyczy to wyłącznie zakażenia toczącego się w obrębie skóry głowy, ale także, lub może przede wszystkim – ogólnoustrojowych zakażeń lub infekcji. W wyniku choroby zakaźnej dochodzi do wydzielania cytokin prozapalnych i chemokin, które wywierają niekorzystny, uszkadzający wpływ na śródbłonek naczyń okalających mieszki włosowe, a to prowadzi do gorszego ukrwienia i odżywienia włosów. W efekcie staja się one osłabione i bardziej podatne na wypadanie. Zmniejszenie odporności organizmu, niepowikłane infekcją, najczęściej nie powoduje wypadania włosów, pod warunkiem, że przyczyną niedoboru odporności nie są niedobory pokarmowe.

W wielu przypadkach osłabienie odporności organizmu może mieć korzystny wpływ na włosy – może nawet prowadzić do zmniejszonego wypadania włosów. Jak to możliwe?

U ludzi z chorobami autoimmunologicznymi, zwłaszcza narządu skóry głowy, takimi jak łuszczyca czy toczeń skórny, spadek odporności, będący następstwem zmniejszenia liczby leukocytów (leukopenia) i wyhamowania odpowiedzi komórkowej zależnej od przeciwciał (Antibody Dependent Cell Cytotoxicity) z udziałem limfocytów T i komórek NK, działa korzystnie na włosy.

Immunosupresja powoduje u tych osób zmniejszenie stężenia prozapalnych cytokin uszkadzających włosy, a w przypadku łuszczycy czy tocznia, prowadzi do remisji choroby. Dzięki temu proces nadmiernej utraty włosów wywołany chorobą podstawową, ustaje.

Biorąc powyższe pod uwagę, u ludzi z obniżoną odpornością nie zawsze dochodzi do zwiększonego wypadania włosów, a w niektórych, wcale nie tak rzadko występujących przypadkach, włosy wypadają w mniejszym stopniu niż u ludzi z pełną odpornością.

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Prywatne ubezpieczenie zdrowotne

Polski publiczny system opieki zdrowotnej opiera się na modelu ubezpieczeniowym. Świadczenia medyczne finansowane są z obowiązkowego ubezpieczenia w Narodowym Funduszu Zdrowia.

Finansowanie procedur medycznych ma miejsce do momenty wyczerpania się przekazanych na ten cel środków. Następnym krokiem jest ocena stopnia zagrożenia życia i decyzja o przyjęciu najcięższych przypadków poza kolejką.

Według analiz fundacji Watch Health Care w Polsce pacjenci czekają na świadczenia zdrowotne, które im się teoretycznie należą, średnio 2,5 miesiąca. Do największych utrudnień w dostępie do lekarzy specjalistów są właśnie odległe terminy wizyt, długie kolejki w przychodniach, jak i długie oczekiwanie na wykonanie diagnostyki, która jest warunkiem właściwego rozpoznania schorzenia i rozpoczęcia leczenia. Takie funkcjonowanie służby zdrowia może skutkować nawet utratą możliwości wyleczenia, gdyż będzie już za późno.

Nic więc dziwnego, że coraz więcej Polaków decyduje się na korzystanie z prywatnej opieki medycznej. Rozwiązaniem, które przypadło im do gustu jest ubezpieczenie zdrowotne. Możliwość ta oferowana jest przez prywatne placówki medyczne, banki oraz firmy ubezpieczeniowe. Daje ona szybki i sprawny dostęp do lekarzy różnych profesji i pozwala uniknąć powikłań, jakie wyniknąć mogą ze zbyt długiego oczekiwania na konsultacje lekarskie i odwlekającą się w czasie diagnostykę. Polisa zdrowotna, zależnie od wybranego przez pacjenta pakietu pozwala pokryć koszty specjalistycznych wizyt lekarskich i badań w całości lub części oraz jest zabezpieczeniem finansowym w przypadku możliwych skutków choroby.

Prywatne ubezpieczenie zdrowotne nie może być jednak alternatywą dla publicznej służby zdrowia. Może być jedynie polisą dodatkową, gdyż nie mamy możliwości wypisania się z systemu państwowego. Składki do NFZ są bowiem obowiązkowe, a prawo w Polsce nie pozwala na korzystanie tylko i wyłącznie z niepublicznej służby zdrowia. Prywatne ubezpieczenie zdrowotne jest produktem, który możemy wybrać dobrowolnie.

Zainteresowanie produktem, jakim jest ubezpieczenie zdrowotne, stale rośnie. W odpowiedzi na nie rynek polis medycznych stale rośnie. Placówki przygotowujące polisy medyczne systematycznie zwiększają swoją ofertę o kolejne pakiety oraz rozszerzają wachlarz możliwości i proponują większy zakres pokrywania ryzyk zdrowotnych. Gwarantują przy tym coraz wyższą jakość usług oraz zróżnicowane oferty, z których każdy może wybrać odpowiednią dla siebie, dopasowaną do własnych potrzeb i możliwości.

Świadomość zdrowotna społeczeństwa rośnie, a wraz z nią niezadowolenie z usług świadczonych przez państwową służbę zdrowia. Świadomi swoich potrzeb związanych z zabezpieczeniem zdrowia Polacy stali się w tej kwestii bardziej wymagający. Prywatne placówki medyczne i ubezpieczyciele wychodzą tym oczekiwaniom naprzeciw. Ich klienci zyskują coraz to nowsze możliwości, jakich państwowa służba zdrowia nie może im zapewnić. Na wyciągnięcie ręki mają diagnozę, dostęp do lekarzy wszystkich specjalizacji oraz możliwość natychmiastowego rozpoczęcia leczenia.

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Okulary czy soczewki?

Wybór między okularami i soczewkami kontaktowymi wcale nie jest taki prosty, jakby się mogło wydawać. Poza wygodą użytkowania jest wiele innych problemów, które trzeba rozważyć, a warto pamiętać, że raz podjętej decyzji tak łatwo nie można zmienić, a to choćby ze względu na koszty, ale zacznijmy od początku.

Nie ma to, jak być modnym!

Moda okularowa co prawda zmienia się wolniej od tej odzieżowej, ale jednak też nie stoi w miejscu. Kiedy raz wybierzesz oprawki, raczej co roku ich nie zmienisz. To przecież spory wydatek i nie każdy może sobie pozwolić na zmianę oprawek tylko dlatego, że stare przestały być modne. Inna sprawa, że przy soczewkach kontaktowych można latem zawsze założyć jakiś modny wzór okularów przeciwsłonecznych, a przy klasycznych okularach pozostaną tylko nakładki przeciwsłoneczne.

Soczewek nie trzeba czyścić

Czyszczenie okularów to nie jest wielki wysiłek, ot przetrzeć miękką szmatką lub specjalnym płynem i tyle. Ale z soczewkami jest jeszcze łatwiej, bo te oczyszczają się same. Co prawda nie mają żadnych mechanizmów czyszczących, ale zapewniają je nasze własne oczy – soczewka cały czas jest omywana przez łzy, więc nigdy nie trzeba jej specjalnie czyścić, nie kurzy się, a w czasie deszczu nie powstaną na niej irytujące zacieki.

Okulary możesz zdjąć

Paradoksalnie największą zaletą okularów jest to, że można je zdjąć w dowolnym momencie. Inna sprawa, że soczewki dziś to już nie to samo, co piętnaście lat temu: dziś tak naprawdę nie powodują one żadnego dyskomfortu i można w nich chodzić na okrągło. Przy okularach jednak też wystarczy bardzo krótki odpoczynek, a jeśli masz szkła progresywne, to nawet ten nie będzie potrzebny. Jeśli chodzi o uprawianie sportu czy na przykład fotografowanie, to po chwili szukania w sieci znajdziesz akcesoria, które sprawią, że korzystanie z okularów korekcyjnych przestanie być problemem.

Soczewki nie chronią przed światłem

Soczewki mogą przeszkadzać w zimie, kiedy oko jest naturalnie bardziej suche albo latem, kiedy wyjdziemy na słońce. Na razie nie ma technologii, która pozwoliłaby na wyprodukowanie soczewek z fotochromem, więc jedyna opcja to okulary przeciwsłoneczne, co nie każdemu pasuje.

Gdzie kupić?

Sklep internetowy PolskiOptyk.pl specjalizuje się w sprzedaży szkieł optycznych, okularów i oprawek. Sklep współpracuje z takimi markami jak: Mezzo, Joop, Davidoff, Vogue i wiele innych. W sprzedaży również soczewki optyczne Zeiss, Hoya i Szajna. Polski Optyk gwarantuje swoim kupującym okulary o doskonałych parametrach optycznych i użytkowych. To dzięki wysoko wykształconej kadrze i najnowocześniejszym narzędziom szlifierskim wykorzystywanym do przygotowania okularów. Personel sklepu zawsze służy radą.

Jeśli chodzi o ceny: dobre soczewki są dość drogie, ale różnica polega na tym, że okulary, będące zresztą zdecydowanie większym wydatkiem, to zakup praktycznie jednorazowy (no dobrze, podejmowany raz na kilka lat), natomiast nawet drogie soczewki, choć tańsze od okularów, w tym samym czasie trzeba będzie już wielokrotnie zmienić, sumarycznie więc jest to rozwiązanie droższe. Tak naprawdę jednak w obu przypadkach ma się zawsze spore pole manewru – przy okularach nawet trochę większe, bo można zainwestować w lepsze szkła i zamontować je w tańszych oprawkach, których swoim logo nie sygnował żaden znany projektant. W przypadku soczewek na cenę ma wpływ praktycznie tylko ich jakość, więc nadmierna oszczędność raczej nie wyjdzie ci na dobre. Niemniej jednak liczy się nie tylko cena, ale również wygoda, więc traktowanie ceny jako kryterium naczelnego może doprowadzić do tego, że poczujesz się źle ze swoją „drugą parą oczu”.

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Dzień dawcy szpiku na osiedlu Eko-Park

Co godzinę jedna osoba w Polsce dowiaduje się, że ma białaczkę. Dla większości chorych jedyną szansą na wyzdrowienie jest przeszczep szpiku od niespokrewnionego dawcy. W czwartek 23 stycznia 2014 w godzinach od 7:00 do 21:00 w siedzibie Eko-Parku przy ul. Chodkiewicza 11 na Mokotowie będzie można zarejestrować się jako potencjalny dawca szpiku.

Projekt Fundacji DKMS i dewelopera Eko-Park skierowany jest nie tylko do mieszkańców i osób pracujących na terenie osiedla, ale do wszystkich warszawiaków, którzy chcieliby oddać szpik i uratować komuś życie. Potencjalni dawcy otrzymają od Eko-Parku oraz fundacji DKMS pamiątkowy kubek. Wystarczy przyjść do siedziby Eko-Parku 23 stycznia br., wypełnić formularz i pobrać wymaz z wewnętrznej strony policzka.

- Grupa Eko-Park jest firmą odpowiedzialną społecznie, ważne są dla nas najwyższe standardy życia – jego jakość i ochrona. Wielu pracowników Eko-Parku jest potencjalnymi dawcami szpiku i honorowymi krwiodawcami - to od nich wyszedł pomysł, aby rozpropagować tę szczytną ideę również wśród mieszkańców naszego osiedla, Mokotowa, a najlepiej całej Warszawy. Dlatego akcję wspieramy spotami radiowymi, plakatami oraz szerokim mailingiem. Mamy nadzieję, że jak najwięcej osób weźmie udział w Dniu Dawcy Szpiku, który organizujemy wspólnie z Fundacją DKMS i innymi partnerami. Zapraszamy 23 stycznia do naszej siedziby, bo wierzymy, że wspólnie uda nam się uratować niejedno życie - mówi Joanna Iwanowska, Dyrektor Marketingu i Sprzedaży Eko-Park S.A. Podczas tego dnia jest dla nas ważne przede wszystkim wytłumaczyć na czym polega i z czym się wiąże uczestnictwo w programie. To jeden z trudnych tematów związanych z życiem i zdrowiem – chcemy wspólnie z DKMS ten temat oswoić.

- Eko-Park jest pierwszym deweloperem w historii fundacji DKMS, który wyszedł z pomysłem rejestracji potencjalnych dawców szpiku na swoim osiedlu. Bardzo nas cieszą takie inicjatywy, gdyż mogą przyczynić się do uratowania chorych. W 2013 roku aż 570 osób z zarejestrowanych dawców oddało swój szpik, aby uratować czyjeś życie – stwierdza Katarzyna Jabłońska, Koordynator ds. Rekrutacji Dawców i Kontaktu z Pacjentami z fundacji DKMS.  

Organizatorami akcji są fundacja DKMS, Grupa Eko-Park oraz firmy: Sobiesław Zasada S.A./Volkswagen, Auto Guard, Impressio-Med, Ad Viser i agencja PiaR+.

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Miej serce dla serca!

W wielu krajach Europy i świata koniec września to czas, kiedy częściej niż zazwyczaj mówi się o chorobach układu krążenia, sposobach na zmniejszenie ryzyka zawału oraz profilaktyce miażdżycowej. Także i w Polsce, już 29 września, obchodzić będziemy Światowy Dzień Serca.

Obchody Światowego Dnia Serca mają przede wszystkim propagować ideę zdrowego stylu życia, a także zwiększać świadomość społeczną, dotyczącą ryzyka chorób układu krążenia. Dzięki aktywnej działalności w zakresie ochrony i promocji zdrowia m.in. takich organizacji jak Fundacja Rozwoju Kardiochirurgii im. prof. Z. Religi czy Polskie Towarzystwo Kardiologiczne wiedza na temat czynników ryzyka chorób serca stale wzrasta. Niestety, świadomość, jaki jest odpowiedni tryb życia, nie zawsze idzie w parze z postulowanymi zmianami społecznymi. Choć wszyscy wiemy, że najważniejsze dla zdrowia są: odpowiednia dieta, aktywność fizyczna, utrzymanie prawidłowej wagi ciała czy całkowita rezygnacja z nikotyny, to na co dzień brak silnej woli zastępujemy wymówkami, że wszystkiemu winna pyszna (lecz tłusta) polska kuchnia, siedzący tryb życia, codzienny stres i nieustanny pośpiech.

Nie istnieje sposób na ekspresową zmianę codziennych nawyków. Zazwyczaj lubimy swoje przyzwyczajenia; te codzienne rytuały i ceremoniały, które znamy i które organizują nam czas. Jeśli dzień zaczynamy od papierosa na balkonie lub kawy i pączka przy pracowniczym biurku, trudno zmierzyć się z myślą, że to absolutnie szkodliwie dla zdrowia i dlatego czas porzucić rutynę. Jeśli uwielbiamy wieczorne seanse przed telewizorem „w towarzystwie” czekolady czy lodów, ciężko z entuzjazmem zamienić je na jogging. Słowem, nie jest łatwo odnaleźć motywację do zmiany i motywację tę zachować, gdy jednocześnie chcemy zmienić wszystko i oczekujemy efektów natychmiastowych.

Niezawodne małe kroki

Metoda małych kroczków i zdrowy rozsądek – to podstawa każdej zmiany. Zamiast radykalnej i nagłej rewolucji w kuchni – stopniowe poznawanie nowych produktów i dań. Oleje roślinne w miejsce dotychczas preferowanych zwierzęcych, woda zamiast słodzonych napojów, sezonowe owoce i warzywa zamiast półproduktów, dzień kuchni południowej zamiast polskiego schabowego w panierce. Już 500 g mieszanki warzyw i owoców dziennie zaopatruje organizm w odpowiednią ilość antyoksydantów, mogących chronić ciało przed zmianami nowotworowymi i wysokim poziomem złego cholesterolu.

Po tańcu i gotowaniu, w naszym kraju rozprzestrzenia się nowa moda – na ruch. Setki tysięcy kobiet zakochało się w ćwiczeniach fitness, drugie tyle osób - nie tylko płci pięknej, biega. Internet po raz kolejny okazał się doskonałą platformą do wymiany spostrzeżeń, poglądów i efektów naszej pracy, a także świetnym miejscem do pochwalenia się wynikami czy poszukiwania motywacji i wsparcia. Z punktu widzenia naszego organizmu, moda na ruch to świetny trend i warto się w nim zatracić. Wysiłek fizyczny jest szczególnie ważny w profilaktyce chorób układu krążenia, ponieważ serce to przecież mięsień i jak wszystkie mu podobne, musi być ćwiczony, aby zachować sprawność na długie lata. Najkorzystniejsze dla serca są ćwiczenia dynamiczne aerobowe, takie jak wspomniany fitness, pływanie, marszobiegi czy jazda na rowerze. Nie obciążają nadmiernie mięśnia sercowego, jednak przyspieszając jego bicie sprawiają, że do organizmu dociera więcej utlenionej krwi. Regularne uprawianie tego typu sportów prowadzi do obniżenia ciśnienia oraz spalenia tkanki tłuszczowej.

O paleniu tytoniu powiedziano już chyba wszystko. Pomimo to szacuje się, że w Polsce 9-10 mln obywateli regularnie pali wyroby tytoniowe. Rzucanie palenia nie jest proste, jednak przy odpowiedniej motywacji oraz ciągłej świadomości, że już kilka lat po całkowitym odstawieniu papierosów ryzyko zachorowania na nowotwór płuc czy choroby układu krążenia drastycznie maleje, naprawdę może zakończyć się sukcesem.

Profilaktyka zdrowotna i dbałość o swój organizm jest oznaką cywilizacyjnej dojrzałości oraz odpowiedzialności za siebie i najbliższych. Najważniejsze, by zacząć zmiany już teraz; nie odkładać ich na przyszły tydzień, miesiąc czy rok. Światowy Dzień Serca ma nam przypomnieć, że mamy tylko jedną szansę na zdrowe, długie życie. 

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Prywatna opieka medyczna w Polsce

Prywatna opieka medyczna zyskuje coraz większe zaufanie i zainteresowanie Polaków. Prognozy mówią o 5% wzroście tego rynku przypadającym na okres 2012 – 2014. Dane takie podaje raport przygotowany przez firmę badawczą PMR…

Rozwój tego sektora usług prezentuje raport zatytułowany „Rynek prywatnej opieki zdrowotnej w Polsce 2012. Prognozy rozwoju na lata 2012 – 2014”. Najważniejszym wnioskiem płynącym z dokumentu jest to, że wartość rynku prywatnej opieki medycznej w naszym kraju stale rośnie.

W raporcie wzięto pod uwagę lata 2005 – 2014. Porównując pierwszy i ostatni rok tego zestawienia, otrzymujemy obiecujący wynik. Otóż rynek podwoi się w 2014 roku. W roku 2005 szacowano jego wartość na ok. 19 mld PLN, a już w przyszłym roku będzie to blisko 39 mld PLN! O wartości tej decydują oczywiście między innymi wydatki ponoszone przez samych pacjentów na prywatną opiekę medyczną, kupowane przez pracodawców abonamenty medyczne dla pracowników, prywatne ubezpieczenia zdrowotne oferowane przez firmy ubezpieczeniowe, etc. Oznacza to, iż systematycznie wzrasta wśród Polaków zmęczonych „państwową służbą zdrowia” popularność prywatnych usług medycznych i coraz chętniej wydajemy pieniądze na dodatkowe zabezpieczenia związane z naszym zdrowiem i samopoczuciem.

Prywatna opieka medyczna to nie tylko wygoda, ale także pewność i poczucie bezpieczeństwa. To łatwość dostępu do lekarzy specjalistów i wszelkich badań diagnostycznych. To także usługi natychmiastowe czyli dzwonimy, umawiamy się na wizytę i odbywamy ją. Pojawiamy się w gabinecie w określony dzień, o umówionej godzinie i nie spędzamy pół dnia w poczekalni. Mamy dostęp do wielu placówek medycznych na terenie całego kraju, więc ewentualna pomoc lekarska w czasie naszych wakacji, daleko od miejsca zamieszkania, także jest możliwa. Dodatkowo, prywatna opieka medyczna oferuje różnego rodzaju udogodnienia, na przykład możliwość uzyskania szybkiej porady lekarskiej bez wychodzenia z domu – poprzez czat internetowy na przykład z internistą.

Te i inne podobne „bonusy” doceniane przez pacjentów, najwyższe standardy leczenia, nowoczesny sprzęt, komfort korzystania z prywatnej opieki zdrowotnej, a także niedoskonałość publicznej służby zdrowia stanowią olbrzymią szansę rozwoju dla prywatnych firm medycznych. Prognozuje się, że rozwój sektora prywatnej opieki zdrowotnej będzie cechować w najbliższych latach powstawanie dużych szpitali wielospecjalistycznych, a także placówek specjalizujących się w świadczeniach zarezerwowanych dotychczas dla szpitali publicznych (na przykład leczenie onkologiczne).

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Uwaga na kleszcze

Tegoroczne lato upływa pod znakiem oblężenia kleszczy. Długa i sroga zima wcale nie zmniejszyła ich populacji, a wręcz przeciwnie, sprawiła, że są jeszcze bardziej agresywne. Każdy spacer czy wypad na działkę może skończyć się ukąszeniem przez kleszcza. W większości przypadków jest to początek poważnych problemów ze zdrowiem.

 

Kleszcze zaliczamy do pasożytów, czyli organizmów, które do przetrwania potrzebują żywiciela, często większego i silniejszego od siebie, który jednak pozostaje całkowicie bezbronny w starciu z małym intruzem. Samica kleszcza do złożenia jaj potrzebuje ludzkiej lub zwierzęcej krwi. Wyszukanie ofiary nie stanowi dla niej żadnego problemu, ponieważ ma bardzo czuły węch. Natura wyposażyła kleszcza w tak zwany narząd Hallera, który sprawia, że receptory węchu są również wrażliwe na temperaturę. Ciekawostką natomiast jest to, że kleszcze są zupełnie ślepe, co jednak nie przeszkadza im w polowaniu na swoje ofiary.

 

Wydawać by się mogło, że głównym siedliskiem kleszczy są drzewa, tymczasem doskonale czują się one także w niskich zaroślach czy trawach. Moment ugryzienia jest dla człowieka niewyczuwalny, ponieważ kleszcz wstrzykuje swojej ofierze substancję znieczulającą. Z tego powodu często dopiero po wielu dniach odkrywamy, że w naszej skórze zadomowił się intruz. Jeżeli mamy szczęście, obejdzie się bez poważniejszych konsekwencji, ponieważ wbrew obiegowym opiniom nie każdy kleszcz jest nosicielem boreliozy. Gorzej, jeśli na naszej skórze pojawi się tak zwany rumień wędrujący, który jest pierwszym sygnałem zarażenia się odkleszczową chorobą.

 

Pierwsze objawy boreliozy bardzo łatwo pomylić z grypą. Pojawiają się dreszcze, wysoka gorączka, bóle mięśni i stawów. Czasem towarzyszą im dolegliwości żołądkowe, co tłumaczymy sobie grypą żołądkową. Potem choroba przechodzi w stan uśpienia, a my z zadowoleniem stwierdzamy, że jesteśmy wyleczeni. Dopiero trzecia faza choroby, czyli zapalenie opon mózgowych, zmusza nas do udania się do lekarza. Niestety, często bywa już za późno na cofnięcie neurologicznych uszkodzeń mózgu, do których doszło na skutek zakażenia.

 

Kleszcze z roku na rok stają się coraz bardziej niebezpieczne. Aby uniknąć ukąszenia, powinniśmy przestrzegać kilku podstawowych zasad. Po pierwsze, udając się na łąkę lub do lasu, powinniśmy jak najszczelniej okryć swoje ciało, a po powrocie zmienić odzież i dobrze wytrzepać zdjęte ubranie. Kleszcze nie od razu przechodzą do ataku, więc takie działanie może zapobiec ukąszeniu. Po drugie należy stosować spraye odstraszające kleszcze, które wykazują dosyć wysoką skuteczność. Po trzecie, najrozsądniej jest po prostu unikać miejsc, w których szczególnie łatwo o kontakt z tym groźnym pasożytem. Na rynku dostępne są także odstraszacze owadów, w tym kleszczy, które znajdują zastowowanie na działkach czy biwakach.

 

Jeżeli już zauważymy na naszej skórze kleszcza, nie wolno wpadać w panikę i wyrywać go lub zdrapywać w pośpiechu. Pod żadnym pozorem nie wolno również smarować go masłem lub spirytusem, ponieważ spowoduje to, że kleszcz uwolni do naszego organizmu dwa razy więcej toksycznej śliny. Najrozsądniej jest kleszcza wykręcić. Można posłużyć się pęsetą lub specjalnym chwytakiem dostępnym w aptekach. Jeżeli nie czujemy się na siłach, możemy udać się na pogotowie, gdzie otrzymamy fachową pomoc. Nigdy nie wolno nam zlekceważyć ugryzienia kleszcza. Po takim incydencie powinniśmy obserwować swoje ciało i w razie jakichkolwiek objawów choroby zgłosić się do lekarza.

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Rower i alkohol: Polska Iranem Europy?

Czy Polska powinna zmienić swoje przepisy dotyczące jazdy rowerem po alkoholu? Nie da się ukryć, że odbiegają one od reszty Europy, ale przyzwolenia społecznego na taką zmianę raczej nie widać.

Gdy śnieg topnieje, a za oknem robi się cieplej, na ulice (i niestety chodniki również) wylegają rowerzyści, a wraz z nimi różne rowerowe sprawy, które są przez media, szczególnie elektroniczne, wałkowane praktycznie na okrągło. Nie inaczej jest w tym roku, tym bardziej, że rowerzystów pojawiło się jeszcze więcej. Obok jazdy po chodniku, obowiązkowego ubezpieczenia, od co najmniej dwóch lat tematem takich przemyśleń jest również jazda rowerem po alkoholu.

Przypomnijmy: w Polsce przepisy prawne praktycznie eliminują możliwość jazdy rowerem po alkoholu. Dolna dopuszczalna granica to 0,2 promila, czyli co najwyżej jedno piwo i to też dla osób nieco bardziej rosłych. Jeśli wypiliśmy więcej alkoholu i chcemy wsiąść na rower, czeka nas ukaranie grzywną: od dwudziestu złotych do nawet pięciu tysięcy. Jeśli przekroczyliśmy 0,5 promila alkoholu we krwi, będzie jeszcze gorzej, bo sprawa trafi do sądu, można dostać roczną karę aresztu, a sąd może orzec nawet odebranie prawa jazdy, jeśli takowe posiadamy.

Na tym tle niemieckie przepisy, które pozwalają na jazdę rowerem po alkoholu do poziomu 1,6 promila, wydają się nawet nie tyle liberalne, co wręcz szalone. Rowerzyści w Polsce coraz częściej wskazują na mały sens naszych przepisów, uważając, że najlepiej będzie, jeśli jazda rowerem po alkoholu będzie dopuszczona, a przynajmniej jeśli nie będzie karana więzieniem.

O ile karanie więzieniem za takie przewinienie jest rzeczywiście bezsensowne (rowerzyści nie są aż tak niebezpieczni, jak pijani kierowcy, a zapychanie nimi więzień i płacenie na ich utrzymanie tym bardziej nie jest racjonalne), o tyle raczej nie należy się szybko spodziewać, aby jazda po alkoholu została dopuszczona. Społeczeństwo raczej ma o tym swoje zdanie.

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Miękkie soczewki kontaktowe hamujące narastanie krótkowzroczności

Zwiększająca się krótkowzroczność jest coraz częstszym problemem spotykanym wśród dzieci i młodzieży. W artykule przedstawiono informacje na temat miękkich soczewek kontaktowych hamujących narastanie tej wady wzroku.

Liczba osób z krótkowzrocznością stale rośnie

 W ciągu ostatnich lat powszechnie obserwuje się zjawisko narastającej krótkowzroczności wśród dzieci i młodzieży. W porównaniu z okresem sprzed 40 lat jest to wręcz epidemia. Krótkowzroczność to wada wzroku, która dotyka coraz większą liczbę młodych osób na całym świecie. W Europie jedna na trzy osoby zmaga się z krótkowzrocznością, a w Azji odsetek sięga aż do 80%. Z badań naukowych wynika, że u dziecka w okresie szkolnym wada narasta średnio od 0,50 do 1,0 D na rok.

 Jak możemy temu przeciwdziałać?

 Możemy jednak powstrzymać ten proces u zdecydowanej większości pacjentów stosując odpowiednią nowoczesną korekcję krótkowzroczności (japońska ortokorekcja). Spowolnienie narastania wady już o 50%  jest olbrzymim sukcesem. Dla przykładu, dziecko 8-letnie, które posiada wadę -1,0 D, przy założeniu, że wada narasta 0,5 D na rok, po osiągnięciu pełnoletniości będzie miało wadę -6,0 D. Natomiast jeśli skorzystamy z najnowszych osiągnięć medycyny to postęp krótkowzroczności wyniesie -3,5 D. Nie wszystkie jednak osoby mogą stosować ortokorekcję. Inną skuteczną formą spowolnienia, a nawet zatrzymania narastania wady są soczewki kontaktowe wieloogniskowe przeznaczone dla tych osób, które nie tolerują orotokorekcji lub dla osób z wadą powyżej -4,50 D.

 Soczewki miękkie wieloogniskowe a narastanie wady wzroku

 Do niedawna soczewki wieloogniskowe były zalecane osobom po 40-tym roku życia, które w związku z wiekiem zaczęły mieć problem z ostrym widzeniem do dali i bliży jednocześnie. Od paru lat soczewki te znalazły nowe zastosowanie - leczenie narastającej krótkowzroczności u dzieci i młodzieży. Zauważono, że w znacznym stopniu (około 70% w porównaniu do zwykłych okularów) zmniejszają one ryzyko narastania krótkowzroczności. Soczewki wieloogniskowe mają w swym centrum większą moc korekcyjną niż na obrzeżu (np. moc w centrum wynosi -5,00 D a na obwodzie -2,50 D). Taka konstrukcja zapobiega wzrostowi gałki ocznej, a co za tym idzie, narastaniu krótkowzroczności u dzieci i młodzieży. Jest to niezwykle ważne dla pacjentów w wieku szkolnym, u których stwierdzamy ciągłe narastanie wady wzroku. Miękkie wieloogniskowe soczewki kontaktowe cechują się większym komfortem noszenia i lepszą tolerancją u młodych pacjentów. Soczewki tego typu są bardzo zdrowe dla oczu i pod kontrolą okulistyczną mogą być bezpiecznie noszone przez dzieci w wieku szkolnym.

Nie ma 100% gwarancji, że przy noszeniu soczewek kontaktowych dwuogniskowych wada wzroku nie będzie narastać, ale na pewno będzie narastać wolniej. Przy noszeniu zwykłych okularów jest wysoce prawdopodobne, że u dzieci i młodzieży szkolnej krótkowzroczność będzie narastała w tempie od 0,50 do 1,00 D rocznie.

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.